Niespełna rok temu Jon Ridgeon, dyrektor generalny World Athletics, przyznał, że po 150 latach czas skierować zasady obowiązujące w skoku w dal na nieco inne tory. Powodem był fakt, że w mistrzowskich imprezach aż 1/3 skoków bywała spalona, co pływało też na atrakcyjność rywalizacji. Padł więc pomysł, by skok nie obowiązywał od określonego punktu na belce, dziś już wyznaczanego laserowo, ale od miejsca odbicia w określonej strefie. Rewolucyjne zasady miały obowiązywać w kilku konkurencjach, skok w dal był jedną z nich, testy przeprowadzono już na początku września w zawodach we Fryburgu. W niedzielę w Düsseldorfie wyznaczono już "strefę odbicia", wynoszącą aż 40 cm. Wystarczyło się odbić w niej, a pomiar był mierzony od czubka buta aż do miejsca lądowania. Ale co ciekawsze, do rankingu World Athletics powędrowały wyniki mierzone tradycyjną metodą, od belki. A one były zupełnie inne, na czym jedna z reprezentantek Polski zyskała, a druga - straciła. Jakub Szymański najlepszy dzień po dniu. Wrócił do hali, w której poprzednio bił rekord Polski W Niemczech odbył się bowiem ceniony mityng World Athletics ISTAF Indoor Düsseldorf - mający rangę Silver Level. Czyli taką samą, jak sobotni Orlen Cup w Łodzi. Co ciekawe, z Polki do Niemiec błyskawicznie przeniósł się m.in. Jakub Szymański, który wczoraj tuż po godz. 19 ustanowił fenomenalny rekord kraju (7.39 s), a w niedzielę tuż po godz. 13 cieszył się z kolejnego sukcesu. W stolicy Nadrenii Północnej-Westfalii wystarczyło mu do tego 7.51 s, choć w stawce rywali miał m.in. wicemistrza Europy z Rzymu na 110 m przez płotki Enrique Llopisa. 22-latek z SKLA Sopot wygrał jednak z Hiszpanem, a także Niemcem Manuelem Mordim o pięć setnych. To dla niego szczęśliwa hala, rok temu pobił tu rekord Polski Damiana Czykiera, wtedy przebiegł 60 m w 7.47 s. Nowe zasady w skoku w dal, a zgodnie z nimi, najlepsza była faworytka. Jedna z Polek zaś wyraźnie straciła Dwie reprezentantki Polski pojawiły się za to w rywalizacji w skoku w dal, a tu zdecydowaną faworytką była mistrzyni olimpijska z Tokio - Malaika Mihambo. Ona miała już tej zimy skok na ponad 7 metrów, dwa dni temu w Karlsruhe (7.07 m). A swój rekord życiowy ma na niewyobrażalnym poziomie 7.30 m. To dwunasty wynik w historii, zarazem nikt nie skoczył aż tyle po niej, w ostatnich sześciu latach. Gdyby brać pod uwagę skoki mierzone tradycyjną metodą, od progu, triumfowałaby w nich Holenderka Pauline Hondema - w najlepszej próbie uzyskała 6.65 m. Skakała równo, cztery razy między 6.56 a 6.65. Druga byłaby zaś Anna Matuszewicz, której w trzeciej próbie zmierzono 6.40 m. Trafiła wtedy idealnie, nie doliczono jej ani centymetra. Jeszcze tylko jedną próbę miała przed belką, cztery inne w "dozwolonej strefie przekroczenia". A trzecia byłaby właśnie Malaika Mihambo - w trzeciej serii uzyskała 6.39 m, odbiła się 11 cm przed belką. kolei druga z Polek Nikola Horowska wg tych założeń spaliła wszystkie sześć skoków. I takie wyniki będą figurowały w punktacji zawodów w rankingu World Athletics. Organizatorzy uznali jednak, że dla nich ważniejsza jest nowa zasada, z liczeniem odległości między punktem odbicia i lądowania, wyznaczając 40-centymetrową strefę odbicia. Różnica? Według tradycyjnych zasad było 29 spalonych prób, według nowych zasad - tylko pięć. I tu triumfowała Mihambo, z rezultatem 6.87 m. Drugie miejsce zajęła Hondema (6.68 m), trzecie zaś Bułgarka Płamena Mitkowa (6.67 m). A później znalazły się obie Polki: najpierw Horowska (6.54 m), a za nią Matuszewicz (6.53 m). Jedna więc na tej zmianie skorzystała, druga zaś - straciła.