Trzy medale mistrzostw świata na stadionie, dwa z halowych mistrzostw świata, pięć z halowych mistrzostw Europy - Piotr Lisek stawał na podium niemal wszędzie. Niemal, bo nie udało się w zmaganiach olimpijskich, choć przecież w Rio de Janeiro zabrakło tak niewiele, gdy Sam Kendricks, przenoszący swoją drugą próbę wyżej, na 5.85 m, nagle ją pokonał. Skończyło się na czwartej pozycji, w Tokio było szóste miejsce. To jednak można zrozumieć, ale braku medalu w mistrzostwach Europy na stadionie - już nie. A Lisek niemal zawsze był blisko, a to szóste miejsce, a to dwa razy czwarte. Jedynie w Monachium zawalił konkurs, nie dostał wtedy szansy walki w finale. Był jednak w tamtym sezonie w kiepskiej formie, obecna dyspozycja dawała nadzieję na sukces. Jak trzy miesiące temu w hali w Glasgow. Piotr Lisek jedynym Polakiem w konkursie skoku o tyczce. Za to kandydatem do medalu W Rzymie Polak był w gronie kandydatów do powalczenia o drugi lub trzeci stopień podium, na więcej nikt w tej stawce zapewne nie liczył. Nikt poza Armandem Duplantisem, który jako jedyny jest w stanie na luzie skakać ponad sześć metrów, a można się było spodziewać, że gdy zapewni sobie złoto, powalczy o rekord świata. Lisek zaś dwa tygodnie temu pokonał w Dusznikach 5.82 m, wyżej, poza Szwedem, nikt w Europie na stadionie w tym roku nie skoczył. Trzeba było "tylko" powtórzyć taki wyczyn na Stadio Olimpico. Szkoda jedynie, że Lisek był jedynym Polakiem w stawce, już w eliminacjach odpadł Paweł Wojciechowski, ale także Robert Sobera. Co było zresztą sporym zaskoczeniem. - Widziałem, jak Francuzi wychodzili ze skoczni i pokazywali, że wchodzą w trzech do finału. My też kiedyś tak się cieszyliśmy, to były piękne czasy - mówił po eliminacjach. Nieudany pierwszy skok Liska. Zmienił tyczkę i już było dużo lepiej Lisek wielokrotnie powtarzał, że pierwsza próba w konkursach nie znaczy dla niego tak wiele, jak dla... dziennikarzy. Konkurs zaczął na 5.50 m i... strącił poprzeczkę. Szybko schował tyczkę do pokrowca, wziął inną, bardziej twardą i powtórka była już taka, jaka być powinna. Z dużym zapasem. Na 5.65 m skakała już za to cała trzynastka, włącznie z Duplantisem, który jako jedyny rozpoczął start właśnie teraz. Lisek skakał zaraz po rekordziście świata - efekt był ten sam, wysokość została zaliczona. To wciąż był jednak tylko wstęp do walki o medale, aczkolwiek istotny. Podobnie zresztą jak 5.75 m, pokonane w pierwszej próbie. Nasz doświadczony lekkoatleta był jednym z ośmiu szczęśliwców z zaliczoną wysokością, ale Duplantis celowo ją opuścił. Na 5.82 m miała już się jednak rozgrywać pierwsza poważna eliminacja tyczkarzy - być może nawet decydująca o medalu. Za pierwszym razem zaliczył ją tylko Duplantis, pozostała ósemka strąciła. Lisek strącił też za drugim razem, a czterech jego rywali już jednak 5.82 m skoczyło. Lisek nie dał rady, trzecia próba była nawet gorsza od drugiej, gdy zabrakło naprawdę niewiele. Polak zakończył więc zmagania na szóstej pozycji. Mistrzem Europy został Armand Duplantis, bezbłędny do wysokości 6.10 m. Później atakował rekord świata, w pierwszej próbie to 6.25 było o krok. Nie udało się. Srebro wywalczył Grek Emanuil Karalis (5.87 m), trenowany przez Marcina Szczepańskiego. A brąz dla Turka Ersu Sasmy i Niemca Olega Zernikela (5.82 m).