Trudno znaleźć bardziej barwną, a jednocześnie tak boleśnie doświadczoną postać w polskim sporcie jak Górski. W swoim życiu nieraz przechodził przez piekło. Najpierw walcząc przez 14 lat z ciężkim uzależnieniem od narkotyków i alkoholu, a później na morderczej trasie ekstremalnych maratonów i imprez triathlonowych, na czele z Western States 100 Miles w Squaw Valley, gdzie wykazał się heroizmem, pokonując gigantyczny kryzys i 50-stopniowy upał na ostatnich kilometrach. Impreza w Squaw Valley nie bez kozery jest nazywana "biegiem śmierci", gdyż wszyscy jej uczestnicy przed startem podpisują oświadczenie, w którym świadomie decydują się na ryzyko zgonu na morderczej trasie, z ostrymi podbiegami w upale. Nic dziwnego, że Jerzemu Górskiemu poświęcono film "Najlepszy" (2017 r.), a wcześniej książkę "Najlepszy. Gdy słabość staje się siłą". Michał Białoński, Interia: Jak sobie radzisz w dobie pandemii? Jesteś osobą pozytywnie zarażoną sportem, ruchem, a teraz możliwości opuszczania domów i mieszkań są poważnie ograniczone. Jerzy Górski, mistrz świata z 1990 r. w podwójnym ironmanie: To prawda, miliony osób w naszym kraju są w podobnej sytuacji. Staram się minimalizować ryzyko zakażenia, nie prowokować go. W pracy to, co jest możliwe robię on-line z moją asystentką. Cały biznes prowadzimy z domu, spotykamy się tylko raz w tygodniu w firmie. Wszystkie zawody są odwołane, myślimy o tym, co będzie w przyszłości. Działamy przy organizacji wydarzeń lipcowych i sierpniowych, mając potężną nadzieję, że epidemia minie i wszystko, co w nas drzemie wybuchnie, życie zatętni na nowo. Oczywiście wytrwać w izolacji nie jest łatwo, zwłaszcza mentalnie. Mówię tu o sobie. To jest bardzo dziwna sytuacja: wiemy, kto jest naszym przeciwnikiem, ale go nie widzimy. Zupełnie inaczej jest, gdy sportowiec rywalizuje na boisku, w ringu, czy nawet ma jakiś dystans do pokonania. Wówczas wie, co go czeka. Teraz tego nie wiemy. Dochodzi do sytuacji, w której wyobraźnię człowieka dominuje bojaźń. Człowiek się boi i nie wie, czy jak stanie trzy metry od kogoś i z nim rozmawia, to wirus na niego przejdzie czy nie. Specjaliście mówią, że taki dystans jest bezpieczny, ale obawy i tak pozostają w naszej głowie. Z tego mogą rodzić się problemy natury psychicznej. Cóż można robić w odosobnieniu? - Opowiem o moim dzisiejszym dniu: wstałem rano, żona poszła na g. 8 do pracy, ja wyszedłem, po cichu, 500 m maszerując i już byłem w polach. W ten sposób, w odosobnieniu, zrobiłem marszobieg około siedmiu kilometrów. Poszedłem na tor motocrossu, zrobiłem zdjęcia. W jakim celu?- Chcemy połączyć dwie idee: Cross Straceńców i Monarowisko, które jest świętem dla wszystkich ośrodków Monaru, co roku obchodzone jest w innym miejscu. Mam pomysł, aby połączyć siły i dać ludziom możliwość przeżycia Crossu Straceńców. Co roku zresztą jest na nim po kilkaset osób z Monaru. Teraz chcę te więzi jeszcze pogłębić. Ten plan dodaje mi dodatkowej energii i siły. Myślę o tym, co będzie w sierpniu i podporządkowuję temu działania. Zaczynam już teraz myśleć, choć mnie strofują: "Halo! To dopiero za cztery miesiące!". Ja odpowiadam: "Spokojnie, ale trzeba coś mieć, bo w przeciwnym razie człowiek siądzie i co?". Planowanie, regulamin skończyłem niecałą godzinę temu. Doniesieniami w sprawie koronawirusa staram się nie żyć. Wieczorem na paskach telewizji informacyjnych sprawdzę tylko, co się dzieje. Za wiele nie możemy wskórać. - Poprzez utrzymanie dyscypliny możemy nie narażać siebie i innych. Lepiej nie prowokować, nie ryzykować. Ja mam taki komfort, że mogę pracować z domu. Moja żona musi niestety chodzić codziennie do pracy. Ze szwagrem, który mieszka za ścianą porozumiewamy się za pomocą telefonu. I to są paradoksy! Boimy się kontaktować - to jest największy przeciwnik. Jeżeli czegoś podobnego człowiek nie przechodził - izolacji, trudów, nie miał poważnych przeżyć np. w szpitalu, to mu może być trudniej wytrzymać izolację w domu po dłuższym czasie. Zaczyna źle się czuć, nie wie co ma z sobą zrobić. Jaka jest na to rada? - Absolutnie trzeba mieć jakiś plan na siebie. Ja np. wiem, że między g. 15 a 15:30 rozkładam swoją salę gimnastyczną. Stół wędruje na wersalkę, wyjmuję matę i ruszam z "ABC jogi". Zawsze chciałem tego dotknąć, ale wiecznie odkładałem na później. Jako trener wiedziałem, że dobrze jest po bieganiu wykonać dobry stretching, rozciąganie. Teraz wmontowałem sobie do komputera dwunastominutowy program ćwiczeń. Dotychczas człowiek to lekceważył, ale nadeszła pora na nadrabianie i uważam, że to jest super pomysł. Dodatkowo to fajny element dnia codziennego, poprawiający samopoczucie. Nawet u leciwego sportowca ciało staje się bardziej rozciągnięte i zrelaksowane? - Ja już nie trenuję po to, by startować w zawodach, ale po to, by się oczyścić, zapewnić sobie ruch. Nie rusza się tylko ten, kto jest chory i nie na darmo się mówi "ruch to zdrowie", "więcej ruchu - mniej bólu". Za dużo ruchu też może powodować ból. Trzeba znaleźć miarę. Niedawno miałem potężne doświadczenie. Wylądowałem w szpitalu na zabiegu i prawie zarazili mnie sepsą. Miałem 97 procent zakażenia. Przez sześć dni leżałem na oddziale wewnętrznym, przyjmowałem masę antybiotyków. Gdy wychodziłem do domu, zakażenie spadło do siedmiu procent. Ze względu na koronawirusa oddział zamknęli w czwartek. Słyszałem ból ludzi cierpiących na sali. Płakali, krzyczeli: "Siostro, siostro!", a ja leżałem pod kroplówką i zasłaniałem sobie uszy poduszką, albo wkładałem do uszu słuchawki. To wszystko kipi w naszej głowie. Jestem przekonany, że ten czas pandemii zmieni nas i mam nadzieję, że pozytywnie. Mamy teraz więcej refleksji na własny temat, własnych metod postępowania, czy jesteśmy uczciwi. Ze względu na to, że jesteśmy sami, zamknięci, mamy więcej czasu na to, aby nas dotknęła refleksja. Mogą się pojawić wątpliwości: "Kurczę, ja tego nie chcę robić, to jest błędne". To jest moment na zweryfikowanie swojego postępowania. Kolokwialnie mówiąc, możemy sobie nalać oleju do głowy? - Zawsze tak jest, że w momencie tragedii, która nas dotyka, człowiek zyskuje inne odniesienie. Ja nie lubię pogrzebów, cmentarzy. Są ludzie, którzy to lubią. Jeżeli jestem zmuszony iść do szpitala, to źle się z tym czuję. Tymczasem pandemia nas dotyka, jesteśmy na nią skazani. Ten nasz pęd dnia codziennego - ja byłem i jestem rozpędzony - nie zawsze nam pozwala na to, co się dzieje teraz. Teraz mamy czas na prawdziwe zweryfikowanie siebie samego. Wcześniej byliśmy w wirze dnia codziennego, wstawaliśmy, szliśmy do pracy, mieliśmy inne sprawy na głowie, spotkania. Nie zawsze mieliśmy czas na refleksję, nie chcieliśmy dopuścić do szczerego rozliczenia siebie. Reset, który teraz następuje dla mnie dużo znaczy. Ja mam dużo przemyśleń. Kliknij i czytaj dalej!