Andrzej Klemba, Interia: Rozmawialiśmy przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu i mówił pan, że jak zdobędziemy tam cztery medale w lekkiej atletyce, to będzie święto. Nie było jednak powodów do świętowania, bo był tylko jeden. Widać już jakieś jaskółki, że będzie lepiej? Artur Partyka: - Łatwo nie jest. To, o czym rozmawialiśmy przed igrzyskami, jest jak najbardziej aktualne. Z tymi jaskółkami musimy troszeczkę poczekać. Choć po rozmowie z obecnym prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki Sebastianem Chmarą i analizie wyników z dwóch tygodni sezonu halowego, zwłaszcza wśród młodzieży, to liczba zawodniczek i zawodników młodego pokolenia, którzy biorą udział w zawodach, zaczyna wyglądać naprawdę bardzo fajnie. Pojawiło się naprawdę kilka ciekawych nazwisk, ale na razie za wcześnie je podawać, by ich nie spalać. Z kolei lekkoatletyka na tym wyższym poziomie też jest pełna zaskoczeń w pierwszych tygodniach. Któż by się spodziewał, że po pierwszym starcie Jarosława Machuczich, rekordzistki świata w skoku wzwyż, to Maria Żodzik, będzie liderką światowych list. Ktoś jeszcze z Polaków zaskoczył? - Uwaga, uwaga, Grant Holloway również po pierwszym starcie nie jest najszybszy na 60 metrów. Liderem list światowych jest Jakub Szymański, którego zobaczymy podczas mityngu Orlen Cup. Jest w wybornej formie, sam jestem bardzo ciekawy, bo oni lubią biegać na bieżni w Łodzi. Mówiła o tym Pia Skrzyszowska, Ewa Swoboda czy również Kuba. Szymański jest w doskonałej dyspozycji. Chociaż nie chcę tego na głos mówić, ale możemy mieć naprawdę bardzo szybki bieg. Wracając do pytania, delikatnie zaczyna coś widać. Zresztą te sezony poolimpijskie takie są, że pojawia się dużo nowych nazwisk i zachodzi zmiana pokoleń. To dotyczy również polskiej lekkiej atletyki. Ta zmiana zaczęła się od igrzysk olimpijskich w Tokio i realizuje się z bardzo dużym tempem, ale raczej niekorzystnym w kontekście wyników, bo i medali, i gwiazd jest mniej. Trzeba być cierpliwym i czas wynagrodzi nam w ciągu najbliższych kilku sezonów naprawdę ciekawymi i nowymi nazwiskami. Należy się obawiać o polską królową lekkiej atletyki - Natalię Bukowiecką, która nie ukończyła biegu w Ostrawie z powodu kontuzji? - Na szczęście Natalia jest na tyle doświadczoną zawodniczką, że nie dopuściła do tego, by uraz się pogłębił. Od razu zakończyła bieg. Ona jest po maratonie wielkich wyzwań, od startu w igrzyskach w Tokio w 2021 roku po Paryż. Przez te cztery lata była w wysokiej formie, ale też w ogromnym stresie. Być może przyszedł moment, w którym organizm musiał się odezwać. Całe szczęście, że to stało się w sezonie halowym. Jestem przekonany, że Natalia ze sztabem szkoleniowym podejmą racjonalną decyzję. Jeżeli będzie trzeba zrezygnować ze startów w hali, to tak zrobi. Jest zbyt doświadczona i ma jeszcze zbyt dużo do wygrania. W tym sezonie mamy mistrzostwa świata i to dopiero we wrześniu. A więc taka kontuzja, jeszcze niezbyt poważna, delikatne naciągnięcie mięśnia dwugłowego, a do tego szybka reakcja Natalii sprawiają, że rokowania są takie, iż za dwa, trzy tygodnie może być po bólu. Ale trzeba dmuchać na zimne. Nie wiem, czy zdecydują się jeszcze pokazać w hali. Słyszałem, że może spróbują w mistrzostwach Polski wystartować. Nie dojdzie jednak do interesującego pojedynku na 60 metrów z Ewą Swobodą. - Sezon halowy dla Natalii miał być podtrzymaniem dyspozycji, ale nie zabawą. Bo jeżeli zawodniczka na takim poziomie decyduje się biegać 400, 200, 300 w hali, to musi traktować poważnie. To 60 metrów to po prostu miało być sprawdzenie szybkości. Zawodniczki, które biegają 400 metrów, często startują też na 200 metrów. Zdarza się, że biegają też 100 metrów, by sprawdzić się na innych prędkościach. Stąd decyzja Natalii, że pobiegnie 60 metrów w Łodzi. Szkoda, ale może za rok wróci do tego pomysłu. To na kogo możemy liczyć, że będziemy trzymać kciuki w dużych imprezach? Może Konradowi Bukowieckiemu służy małżeństwo, bo zaczął pchać dalej? - To ciekawy wątek z Konradem. Przestało go boleć. Jest stabilny, choć to na razie na poziomie 20 metrów i 30 centymetrów. Kto jednak wie. Pchnięcie kulą techniką obrotową, to jak trafi może być nagle 21,40 czy 21,50. Zaczął sezon nieźle, wygrał dwa starty. Jest regularność i to, o czym sam wspomina. W końcu go nie boli. A nazwiska, które powinniśmy śledzić w hali, no to na pewno wspomniany Kuba Szymański na płotkach. Rakieta niesamowita. To, co zrobił w pierwszym starcie. Ten wynik 7,41 sekundy, to jest wielka rzecz. Grant Holloway jest specjalistą od hali. Chyba nigdy nie przegrał. To rekordzista świata z Madrytu. On nie przegrywa, to jest jego dystans. Jeżeli Kubie uda się na mityngu w Lievin, gdzie pierwszy raz staną ze sobą bark w bark, wygrać z Holloway'em, to tak jak mi czasem udawało wygrać z Javierem Sotomayorem, kiedy też był w dobrej dyspozycji. Wierz mi, to jest bardzo trudne pokonać zawodnika na takim poziomie, kiedy jest w formie. Zdarzało się, że coś go bolało, skoczył 2,32 m, a mi wyszedł start na 2,35. Natomiast stanąć obok takiego faceta i wygrać z nim, kiedy on jest w formie, kiedy biega szybko, to byłaby duża sprawa. Kubie w tym sezonie halowym będziemy mocno kibicować.