Przypomniał że podczas mistrzostw świata w lipcu w Eugene międzynarodowa federacja wypłaciła złotym medalistom po 70 tysięcy dolarów oraz po 100 tysięcy dolarów za rekord świata. - Armand otrzymał więc 170 tysięcy dolarów, a w Monachium jak wygra i obroni tytuł z Berlina, a nawet w przypadku rekordu świata dostanie zero - powiedział Wessfeldt dziennikowi "Aftonbladet". Dodał, że tegoroczne ME przebijają popularnością MŚ: - W Eugene na stadionie zasiadało 10 tysięcy osób natomiast w Monachium jest to wieczorami trzy razy tyle, a we wtorek na trybunach stadionu olimpijskiego było nawet 50 tysięcy widzów. Czytaj także: Pokaz mocy Wojciecha Nowickiego - EAA więc zarabia na biletach i prawach do transmisji, lecz nigdy w tej organizacji nie było chęci wypłacania premii finansowych. Uważam, że jest to nie w porządku w stosunku do sportowców, którzy tworzą ten show - zaznaczył. Jego zdaniem jest to niesprawiedliwe, ponieważ lekkoatleci reprezentują wiele konkurencji, które bardzo różnią się popularnością - jedni są gwiazdami i otrzymują ogromne premie od swoich sponsorów, a inni muszą pracować, aby być w stanie uprawiać sport, więc premie medalowe są dla nich bardzo ważne. Urodzony w USA tyczkarz posiada z racji pochodzenia matki podwójne obywatelstwo i od 2015 roku reprezentuje Szwecję. Poza złotym medalem olimpijskim w Tokio zdobył złote medale w tegorocznych halowych MŚ w Belgradzie, halowych mistrzostwach Europy w Toruniu (2021) i ME w Berlinie (2018). Jest złotym medalistą tegorocznych MŚ w Eugene, gdzie ustanowił rekord świata wynikiem 6,21 metra. Zdaniem Wessfeldta jest najlepiej obecnie zarabiającym lekkoatletą na świecie.