Maria Andrejczyk trzy dni temu wygrała eliminacje rzutu oszczepem. Uzyskała wówczas 65,52 m. Ten wynik dałby jej w sobotnim finale srebrny medal. Nasza lekkoatletka nastawiała się na pierwszy rzut, ale ten nie wyszedł jej do końca. Z różnych powodów, jak przyznała. Trzecia kolejka i już nerwy u Marii Andrejczyk. Nie wyszło, medalu nie ma Zdrowotne problemy Marii Andrejczyk - Wiem, co się działo z moim organizmem przed finałem. Dlatego było to dla mnie do przewidzenia, że może być różnie - przyznała. - Mogłabym się tak biczować dalej, ale wiem, ile przeszłam i gdzie byłam w ubiegłym roku i z jakiego miejsca w ogóle wychodzę - dodała. Z nowym trenerem Cezarym Wojną pracuje od zaledwie kilku miesięcy. Widać jednak, że ta współpraca jej służy. Andrejczyk zanotowała bardzo stabilnym sezon i na całkiem wysokim poziomie w porównaniu do poprzednich lat. Wystąpiła w tym roku w dwóch finałach - w mistrzostwach Europy i igrzyskach olimpijskich. - Kiedy zaczynaliśmy współpracę w połowie października, to absolutnie nie wiedzieliśmy, gdzie dojdziemy. Przygotowania były różne i nie bardzo wiedziałam, na co liczyć w tym sezonie. To była jedna wielka sinusoida, a tymczasem to jest mój najrówniejszy sezon w karierze. Żal straszny, bo pokazałam wysoką formę w kwalifikacjach, co rozbudziło - przede wszystkim - mój apetyt. Potwierdziło też wiarę w to, że idziemy w dobrym kierunku. Zabrakło - nazwę to ogólnie - szczęścia. Mogłabym powiedzieć, co się działo, ale nie jest dobrze odbierane w Polsce. Nikt mi za to medalu nie da. Ten jest za walkę i wynik. Wracam z podniesioną głową. Wiem, że z trenerem Czarkiem jestem w stanie zajść bardzo daleko. Przede mną są piękne lata - mówiła. Choć początkowo nie chciała o tym mówić, to jednak ujawniła, że w ostatnich godzinach zmagała się z wysoką temperaturą i problemami żołądkowymi, które nie pozostały bez wpływu na wynik. Tyrada naszej gwiazdy. "Random w Internecie zbiera lajki, bo nam naubliża" Andrejczyk nie chciała mówić o kłopotach zdrowotnych, bo kiedy dokładnie opisała, z jakimi problemami borykała się w czasie mistrzostw Europy w Rzymie, to - jak przyznała - wylał się na nią obrzydliwy hejt. - Chciałam wówczas rzetelnie przekazać kibicom, co się dzieje, ale wylał się na mnie hejt. Zastanawiam się zatem, co ja w ogóle mogę powiedzieć? Niektórzy sportowcy rzeczywiście mają taką narrację i ciągle narzekają. Ja starałam się jednak bardzo rzeczowo powiedzieć. Ludzie są jednak różni. Choćbym miała dostać milion hejterskich komentarzy, w których czytałabym, że powinna kończyć karierę, bo do niczego się nadaję, to ja jestem pewna siebie. Absolutnie mnie to nie obchodzi. Dalej będę walczyła, bo kocham to robić. W tym się realizuję. Ósme miejsce w igrzyskach olimpijskich po takich perypetiach zdrowotnych, to jest dla mnie bardzo fajny wynik, ale będę walczyła o więcej, bo to nie jest moje miejsce - mówiła. Andrejczyk przyznała, że to był pierwszy raz, kiedy pojawił się taki hejt wobec niej. - Sportowcy powinni nosić głowy wysoko. Nie możemy dać się wciągnąć w ten hejt, bo to generuje reakcje chemiczne w mózgu. To bardzo krótka droga do tego, żeby się zamknąć w sobie i znaleźć się na samym dnie. Można być bezczelnym i pysznym, ale przede wszystkim trzeba wierzyć w siebie. W innych krajach wielcy mistrzowie mają duże wsparcie. Oni otrzymują wsparcie nawet po porażkach i to im daje poczucie bezpieczeństwa. U nas jest tylko d...........e innemu, żeby tylko znalazł się niżej niż oni i poczuł się gorzej niż oni. Świat social mediów jest paskudny, bo jest nieprawdziwy. Jeżeli ktoś tego nie kontroluje, to bardzo łatwo jest się zatracić. Siedzi tam bardzo dużo młodzieży i to mnie martwi, ale to są ich wybory - dodała. Z Paryża - Tomasz Kalemba, Interia Sport