Zdobywając w Japonii srebrny medal Maria Andrejczyk zachwyciła Polskę i świat, ale jeszcze większe wrażenie zrobiła kilka dni po powrocie z igrzysk do kraju. Olimpijski medal wystawiła na licytację na rzecz chorego Miłosza. Dzięki temu udało się zebrać 200 tysięcy złotych. Medal wylicytowała firma Żabka, która na swojej stronie internetowej poinformowała, że to na co Maria Andrejczyk pracowała przez całe sportowe życie, pozostanie u niej. - To jest najpiękniejszy medal na świecie. Jestem dumna ze swojego startu, bo dobrze wiem, z czym w tym roku się zmagałam i jak potężny ból mi towarzyszył. Ale to się działo nie tylko w tym roku, a w ostatnich pięciu latach. Ten czas był dla mnie jedną wielką walką. Walczyłam naprawdę ze wszystkim, z całym światem, więc tym bardziej cieszę się, że stanęłam na podium igrzysk. To brzmi dumnie, ale chcę więcej - mówi nam urodzona w Suwałkach lekkoatletka. 25-letnia zawodniczka po świetnym występie w maju w Chorwacji podczas Pucharu Europy stała się jedną z faworytek do zdobycia medalu w Tokio. W przeciwieństwie do innych faworytek potrafiła wytrzymać olbrzymią presję. - Faworytek było kilka, przede wszystkim Chinki. Wiedziałam, że one będą gotowe na igrzyska. Trochę się przed nimi ukrywały, właściwie nigdzie nie startowały poza jednym wyjątkiem w kwietniu. Miały naprawdę dużo czasu, żeby się dobrze przygotować. Cieszę się, że Liu wywalczyła złoty medal, bo ona też, tak jak ja, zmagała się z problemami zdrowotnymi. Ja natomiast byłam jedną z niewielu faworytek konkursu, które wytrzymały presję i weszły do finałowej ósemki. Chociażby Niemka czy Amerykanka, które fantastycznie rzucały w tym roku, nie przebrnęły eliminacji. To są igrzyska, a one rządzą się swoimi prawami. To że ktoś osiąga bardzo dobre wyniki w sezonie, nie znaczy, że dowiezie tę formę do igrzysk - przekonuje. "Wygrałam z bólem i nie najlepszą formą" - Oczywiście żałuję, że nie rzuciłam w Tokio 71 metrów, ale cieszę się, że wygrałam z bólem oraz ze średnio przygotowaną formą, bo wiem, że pod tym względem mogło być lepiej. Bardzo specyficznie startowało się mi na pustym stadionie. Ja uwielbiam atmosferę cyrku, uwielbiam, gdy są kibice. Ale tak do końca nie mogę narzekać, bo na trybunach byli moi koledzy z reprezentacji. Byli najgłośniejsi na stadionie, to są totalne "świry" (śmiech). Super, że mogli mi kibicować, byli dla mnie niesamowitym wsparciem na tych zawodach i dzięki nim czułam się silna. Ale, co się odwlecze, to nie uciecze. Przede mną jeszcze dwa lub trzy starty w tym sezonie już jako wicemistrzyni olimpijska. Ten najważniejszy start to udział w Memoriale Kamili Skolmowskiej, który odbędzie się 5 września na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Tam kibice już powinni dopisać i nie mogę się już doczekać tych zawodów - dodaje Andrejczyk.Polka wakacje po niezwykle udanym dla siebie sezonie rozpocznie pod koniec września. - Na razie nie chcę osiadać na laurach, nawet nie mam takiej ochoty. Chcę zasuwać dalej i fajnie byłoby jeszcze w tym roku rzucić 60 metrów. Powoli myślę już także o przyszłorocznych mistrzostwach świata w Stanach Zjednoczonych. Ale ja niestety nie jestem szczęściarą, jeśli o nie chodzi. Jeszcze nigdy nie udało się mi zakwalifikować do finału. I na pewno będę o to walczyć, co najmniej o finał - zakończyła srebrna medalistka z Tokio. Z Marią Andrejczyk rozmawiał Zbigniew Czyż Skandal zniszczył Kusznierewicza! Dziś to inny człowiek! (pomponik.pl)