Interia: 17 lipca w Monaco poprawił Pan rekord życiowy, uzyskując czas 1:43:72, co daje panu 9. miejsce na tegorocznych listach światowych. Będzie jeszcze szybciej? Marcin Lewandowski: Myślę, że jak najbardziej. Jeśli ktoś mnie zna, to wie, że od wielu lat biegam na najwyższym poziomie światowym. Rozkręcam się ze startu na start. Im bliżej imprezy docelowej, tym forma jest wyższa. Będę celował w najwyższą formę na mistrzostwach świata. Po mistrzostwach świata są dwa-trzy bardzo mocne starty. Chciałbym tę życiówkę tam jeszcze zdecydowanie poprawić. Kto wie, może nawet powalczyć w końcu o poprawienie rekordu Polski Pawła Czapiewskiego (1:43:22). Gdzie w najbliższym czasie będzie Pan startował? - W niedzielę, 9 sierpnia mam ostatni start kontrolny na 800 m, na Memoriale Janusza Kusocińskiego. To już będzie ostatni sprawdzian, bo stamtąd prosto uciekamy na MŚ do Pekinu. W zeszłorocznym memoriale Kusocińskiego uzyskał Pan czas 1:45:90. Taki wynik w tym roku byłby chyba sporym rozczarowaniem? - Niekoniecznie. Mityng mityngowi jest nierówny. Wiadomo, że stawka biegu nie będzie bardzo mocna. Jest to tylko i wyłącznie sprawdzenie formy. Trzeba wyciągnąć z tego jakieś wnioski, lecz wynik tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Na pewno nie spodziewam tam się biegania na rekordy życiowe. Będzie to wolniejszy bieg i na pewno bardziej będzie się liczyła walka o zwycięstwo. Do mistrzostw świata w Pekinie pozostało 19 dni. Jak nastroje? - Obecnie jestem na zgrupowaniu w Zakopanem ze swoją rodziną (dwójką dzieci, żoną i teściową). Na razie nie myślę jeszcze o tym. Nie denerwuję się udziałem w mistrzostwach świata. Spędzam czas z rodziną, przy okazji bardzo mocno trenuję, ale głowa jest jeszcze spokojna. Myślę, że stres zacznie się dopiero na miejscu. Na mistrzostwach Polski zajął pan 2. miejsce, przegrywając tylko z Adamem Kszczotem. Będzie rewanż w Pekinie? - Oczywiście, na pewno by się przydało! Tak długo biegam już na wysokim poziomie, że tak naprawdę start w mistrzostwach Polski nie ma dla mnie większego znaczenia, bo forma ma być miesiąc po nich, czyli właśnie na imprezie docelowej. Ja wiem, że forma na pewno tam będzie. Miejmy nadzieję, że spotkamy się z Adamem w finale, bo to jest jedyna opcja, gdyż rundy i półfinały są tak rozgrywane, żeby dwóch zawodników z jednego kraju raczej nie było w jednym biegu. Miejmy nadzieje, że obaj dojdziemy do finału, gdzie będziemy mogli się zmierzyć po raz kolejny, z tym że w dużo lepszej stawce niż na mistrzostwach Polski. Dwukrotnie, w 2011 roku w Daegu oraz w 2013 roku w Moskwie, zajmował pan czwarte miejsce na MŚ, o którym mówi się czasem, że jest najgorszym, jakie można zająć. Mimo wszystko jednak taka sama lokata w tym roku również byłaby chyba dużym sukcesem? - Pierwsze czwarte miejsce na pewno były dla mnie olbrzymim sukcesem. Zmierzyłem się z najlepszymi zawodnikami na świecie. Przegrałem medal o parę setnych sekundy. To czwarte miejsce tylko potwierdziło tę moją myśl, że można wygrywać, można być nawet najlepszym na dystansie 800 m. Potem kolejne czwarte miejsce, już w Moskwie, to może nie rozczarowanie, ale na pewno nie olbrzymi sukces, bo tam marzył mi się w końcu upragniony medal, tym bardziej, ze forma też była wysoka, bo tydzień po MŚ ustanowiłem nowy rekord życiowy. Forma była najwyższa, jednak troszeczkę zabrakło. - Teraz ciężko powiedzieć, marzy mi się w końcu ten medal. Jestem takim zawodnikiem, że najpierw skupiam się na eliminacjach, a potem dopiero myślę o finale. Nic mi to nie da, jeśli będę myślał o medalu, a nie wystartuję nawet w finale. Koncentruję się z rundy na rundę, z biegu na bieg. Tam robię wszystko, co mogę i miejmy nadzieję, że to przyniesie mi w końcu upragniony medal. Rekordzista świata - David Rudisha jakoś w tym sezonie nie zachwyca, lecz Nijel Amos, Amel Tuka oraz Ayanleh Souleiman prezentują naprawdę wysoki poziom. - Może być ciężko, ale bieganie turniejowe to mój atut. W momencie, kiedy zaczynają się mistrzostwa świata, życiówka nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia. To, że Amos, Tuka i Souleiman biegali w czasie 1:42 naprawdę mnie to nie interesuje. To jest charakterystyczne dla biegów turniejowych - na mistrzostwach świata, czy Europy, że tam nie ma pacemakera. Nie ma gościa, który dyktuje tempo. To jedna sprawa, a druga, że trzeba bardzo wysoką formę utrzymać przez trzy biegi, a nie jeden. To jest bieganie dzień po dniu. Zmęczenie narasta z każdym kolejnym biegiem, a to jest właśnie mój bardzo duży atut. Szybko się regeneruję. Mogę biegać 1500m, a nawet 5000m. Bieganie dzień po dniu jest moim dużym atutem, czego inni nie mają i to jest właśnie moja broń. Pana nazwisko w Polsce kojarzy się wielu osobom z Robertem Lewandowskim. Nie przeszkadza to panu? - Ja po prostu robię swoje. Jestem szczęśliwym człowiekiem, robiąc to, co robię i jeżeli ktoś się nie zna na sporcie i kojarzy mnie z Robertem Lewandowskim, to jest tylko i wyłącznie moim zdaniem jego problem. Świadczy to o małej wiedzy o sporcie. Ja robię swoje, jak ktoś mnie zna, to bardzo się cieszę. Studiował pan w Szczecinie. Bywał Pan czasem na meczach Pogoni? - Tak, jak najbardziej bywałem i do tej pory bywam. Często opuszczam mecze, bo większość roku spędzam na zgrupowaniach za granicą, ale są luźniejsze okresy, kiedy na nie chodzę. Głównym powodem, dla którego idę na stadion, to przede wszystkim jest możliwość spotkania się z moimi znajomymi. Większa ich grupa, to kibice Pogoni Szczecin. Mogę pójść na taki mecz, pośmiać się, porozmawiać. Czy to prawda, że temat pańskiej pracy magisterskiej to "Roczny cykl przygotowań Marcina Lewandowskiego na dystansie 800 metrów"? - Tak. (śmiech) Trudno było się obronić? - Zadanie było o tyle ułatwione, że posiadałem wszystkie materiały potrzebne do napisania tej pracy. Głównie były to dzienniczki treningowe. Oprócz tego, wiadomo, potrzebne były jakieś materiały fachowe, czyli książki na temat sportu. Jeśli chodzi o obronę, to zadanie było łatwiejsze, bo mówiłem sam o sobie. Lekkoatletyka to jest mój świat, więc miałem ułatwione zadanie. Jest Pan zawodowym wojskowym. Jakie obowiązki się z tym wiążą? - Generalnie wojsko pomaga wielu sportowcom. Nawet wielu sportowcom "ratuje życie", zapewniając pewną posadę. Naszym zadaniem jest po prostu jak najlepsze, godne reprezentowanie Wojska Polskiego. Mamy jak najlepiej reprezentować wojsko w kraju i na arenach międzynarodowych i czuć się dumnie, jako zawodowy żołnierz. Podczas zimy miał pan okazje trenować w Kenii. Co dają panu takie przygotowania? - Przede wszystkim, wyjeżdżając do Kenii, Etiopii, czy RPA szukamy wysokości i ciepła. Można w świetnych warunkach przygotowywać się do sezonu. Oprócz tego np. w Kenii teren jest bardzo pagórkowaty, a w takich warunkach najlepiej pracuje się nad siłą biegową. Ciężko jest tam wytrzymać długi okres, bo nie ma tam możliwości spędzenia przyjemnie czasu w restauracji, czy w kawiarence, ale jeździmy tam po to, by trenować. Miesiąc jestem w stanie w tych warunkach wytrzymać. Pana trenerem jest Tomasz Lewandowski. Jak układa się współpraca z bratem? - Od samego początku Tomek jest moim trenerem. Bardzo dobrze się dogadujemy. Potrafię rozróżnić kwestie brata i trenera. Na treningu i obozach jest on dla mnie trenerem. Szanuję go. Wspólnie się realizujemy i dopełniamy. Od wielu lat jestem na najwyższym poziomie i unikam kontuzji, tak że współpraca wychodzi naprawdę bardzo dobrze. Rozmawiał: Patryk Bora Marcin Lewandowski - ur. 13 czerwca 1987 w Szczecinie polski lekkoatleta specjalizujący się w biegach średnich - mistrz Europy w biegu na 800 metrów, - dwukrotnie czwarty zawodnik mistrzostw świata, - złoty medalista Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych, - uczestnik igrzysk olimpijskich w Pekinie, - rekordzista Polski w różnych kategoriach wiekowych, - wielokrotny medalista mistrzostw Polski: po raz pierwszy mistrzem kraju został w 2004 r. (1500 m), ogólnie zdobył na MP pięć złotych i pięć srebrnych medal.i