- Tym razem to ja jestem gospodarzem imprezy sylwestrowej. Odbędzie się ona w gronie najbliższych przyjaciół w stodole w gospodarstwie moich rodziców. Pojawi się około 20 osób; nie zabraknie oczywiście szampana. Będę bawił się do rana, więc 1 stycznia na trening raczej nie wyjdę, ale dzień później już na pewno - powiedział czwarty zawodnik mistrzostw świata w Daegu. Do kraju Lewandowski wrócił tuż przed świętami Bożego Narodzenia. - Byłem w Kenii po raz trzeci i uważam, że ten obóz był najlepszy. Zniosłem go bardzo dobrze fizycznie i psychicznie, co też jest ważne. Może dlatego, że po dwóch tygodniach zmieniliśmy miejsce, to dało nowe bodźce - wspomniał. Pierwszy okres w Afryce bracia Lewandowscy (Marcin trenuje ze swoim starszym bratem Tomaszem) spędzili tradycyjnie już u mistrza olimpijskiego z Pekinu i wicemistrza świata z Edmonton Wilfreda Bungei. Później pojechali do znacznie wyżej położonej miejscowości Iten na 2300 m n.p.m. - Zatrzymaliśmy się tam w hotelu zarządzanym przez Belga. Warunki europejskie, jedzenie wybieraliśmy sobie z karty dań, były warzywa, owoce. To na pewno też pomogło nam wytrzymać. Poza tym wielkie znaczenie miała ekipa, z jaką przyszło mi trenować - m.in. z rekordzistą świata Davidem Rudishą, wicemistrzem globu Sudańczykiem Abubakerem Kaki, mistrzem świata na 1500 m Youssefem Kamelem - podkreślił halowy wicemistrz Europy. Jedynym mankamentem było brak odnowy biologicznej. - Na szczęście na tym etapie przygotowań niewiele mi trzeba. Był ze mną mój fizjoterapeuta Wojciech Krawczak, który, gdy tylko tego potrzebowałem, mnie masował - dodał. W Kenii Lewandowski skupił się przede wszystkim na ogólnym przygotowaniu do sezonu. - Było dużo rozciągania, gimnastyki, rozbiegania. My to nazywamy ładowaniem akumulatorów. Nie lubię tego okresu, jednak wiem, jak jest istotny. Wolę robić konkrety - mocne treningi biegowe ze stoperem w ręku, ale na to przyjdzie czas w kwietniu - zaznaczył. Najbardziej w pamięci pozostał zawodnikowi Zawiszy trening z młodymi kenijskimi lekkoatletami. - Miało być spokojnie. W grupie 40 osób wyszliśmy na rozbieganie. Na początku faktycznie poruszaliśmy się jak żółwie. Kilometr pokonywaliśmy w ok. sześć minut. Z każdym metrem było jednak coraz szybciej, a trasę długości 14 km zakończyliśmy tempem 3.20 na kilometr. To już naprawdę szybko i nieźle dało mi w kość. Przez cały pobyt +zabijały+ mnie podbiegi. Tego tam jest mnóstwo. Płaskich odcinków praktycznie nie ma - powiedział. Teraz Lewandowski przebywa w Szczecinie. Pozostanie tam do 5 stycznia, po czym uda się do Berlina do Instytutu Medycyny Sportowej na badania wydolnościowe. - Powtarzamy je co roku, bo dają nam informacje o moim poziomie wytrenowania. Najtrudniejsze ćwiczenie polega na tym, że biegnę na bieżni i co cztery minuty prędkość jest zwiększana o 4-5 km/h. Co pewien czas zeskakuję z niej na 20 sekund, by pobrano mi krew i zmierzono poziom zakwaszenia. Biegnę tak długo, aż poczuję, że już nie mogę. Ma to pomóc w ustaleniu progów treningowych. Poza tym przeprowadzony jest także pomiar, jak długo moja stopa styka się z podłożem. Im krócej, tym lepiej. W zeszłym roku było to 0,14 s, a dla porównania u Wilsona Kipketera było to 0,11 s. Mam nadzieję, że ten wskaźnik się u mnie poprawił, bo nad tym pracowaliśmy w Kenii - dodał młodzieżowy mistrz Europy z 2007 roku. Po badaniach w Berlinie Lewandowski poleci do Lizbony, by tam przez cztery dni trenować pod okiem biomechanika Włocha Vincento Canaliego. Stamtąd bezpośrednio uda się na miesiąc do RPA. - To najbliższe plany. W marcu mamy znowu polecieć do RPA, ale bardzo poważnie zastanawiamy się nad Kenią. Świetnie się tam czuję i nie wiem, czy nie zdecydujemy się na powrót właśnie tam - zaznaczył. Rozmawiała Marta Pietrewicz