Artur Gac, Interia: Kilka dni temu zakomunikował pan, że mięsień łydki został zerwany, a kolejna konsultacja u specjalisty odpowie na pytanie, czy potrzebna będzie operacja. Czy piątkowa wizyta w klinice dała ostateczną odpowiedź?Marcin Lewandowski: - Jestem po ostatecznej diagnozie i koniec końców, na szczęście, z mięśniem nie ma katastrofy. Natomiast wyszedł inny problem, dość poważny, a mianowicie okazało się, że mam zakrzep żylny w łydce prawej nogi. Wiadomo, że to niebezpieczne bardziej od zerwanego mięśnia. To, co teraz mi pozostaje, to około sześć tygodni całkowitego braku aktywności ruchowej, aby nie pobudzać akcji serca, żeby krew mocniej nie pompowała i, nie daj Boże, zakrzep się nie oderwał. Oczywiście w związku z tym robię już odpowiednie kuracje, dwa razy dziennie dostaję zastrzyki przeciwzakrzepowe. Nawet w takiej sytuacji szukam pozytywów i w sumie dobrze się stało, że w parze z zerwanym mięśniem wyszedł jeszcze ten problem, bo tak czy siak muszę pozostać przez półtora miesiąca w reżimie rehabilitacji i odpoczynku. To nic innego, jak przymusowy urlop. A wierzę mocno, że po sześciu tygodniach wrócę do treningu. Od razu jedna rzecz przychodzi mi do głowy. W Tokio nie rozdzierał pan szat, przekonując nas wszystkich, że - owszem - trudno zaakceptować tę sytuację, ale emanując spokojem uznał pan, że widocznie Najwyższy ma jakiś plan wobec pana. Dziś po diagnozie zakrzepu przy okazji kontuzji mięśnia łydki myśli pan sobie, że to jakieś szczęście w nieszczęściu?- Być może, choć teraz generalnie trudno jest stwierdzić, czy to kontuzja powstała na skutek zakrzepu, czy może odwrotnie. Natomiast w tym nieszczęściu, które zgotował mi los w Tokio, teraz na całe szczęście udało się odkryć problem, który niezdiagnozowany mógłby zakończyć się tragicznie. Dlatego z tym, co stało się na igrzyskach, po prostu trzeba się pogodzić i żyć dalej. Wierzę, że jakiś plan w tym wszystkim był, a Pasterz nade mną stoi i to, co tam się wydarzyło, w przyszłości okaże się moim błogosławieństwem. Kto wie, co by się ze mną stało, gdybym zdobył medal lub stanął na najwyższym stopniu podium... Może strasznie bym się zmienił?Wiadomo więcej, kiedy zakrzep mógł zacząć powstawać? - Już na świeżo po urazie zrobiłem rezonans lekkoatletyczny, który wykazał 15-centymetrowego krwiaka, czyli bardzo dużego, rzadko spotykanego w mięśniu łydki. Więc na logikę można się domyślać, że właśnie na skutek krwiaka mógł powstać zakrzep, jednak nie ma stuprocentowej pewności. Pewne natomiast jest to, że prawą łydkę cały czas monitorowałem, ponieważ wcześniej czułem drobne bóle. Nawet na obozie w Zao Bodairze skorzystałem z usług doktora Marka Krochmalskiego, który miał przy sobie przenośmy aparacik do USG. Tam również niejednokrotnie monitowaliśmy stan łydki, ale było widać tylko "pamiątkę" po starej kontuzji, czyli bliznę, która może uwierać. Być może stąd odczuwałem dyskomfort i ból, bo urządzenie nie pokazywało nic nowego, co mogłoby niepokoić. Oczywiście nie był to sprzęt najbardziej profesjonalny, ale myślę, że w tych badaniach wszelkie nieprawidłowości też byłyby widoczne.A bierze pan pod uwagę prawdopodobieństwo, że kontuzja łydki i krwiak mogły się zrodzić na skutek korzystania z nowych, superszybkich kolców?- Gdybym miał brnąć w takie rozważania, to zamiast w kosmicznych kolcach bardziej doszukiwałbym się winy w kosmicznym tartanie w Tokio. On też był nietypowy, całkowicie inaczej wykonany niż inne tartany. Wyglądało to tak, jakby miał pustą przestrzeń między granulkami, co powodowało, że odbicie było mocniejsze i bardziej "oddawało". Zresztą niejednokrotnie było widać, że sportowcy trzymali się za achillesy i łydki. Chociażby w finale 400-metów, gdy zawodniczka przekroczyła linię mety na czwartym miejscu, położyła się i z bólu krzyczała. Staram się jednak nie doszukiwać przeróżnych powodów, po prostu to się stało. Szkoda, że w najważniejszym momencie mojej kariery, ponieważ przez wiele, wiele lat szykowałem się właśnie do tego startu. Od zawsze wiedziałem, podobnie jak moi kibice i trenerzy, że przyszłością Lewandowskiego będzie bieganie na 1500 m. Wiadomo też, że w Tokio miałem formę życia, przecież łamałem kolejne rekordy Polski i świetnie się czułem. Czasu nie cofnę, więc koncentruję się na kolejnych wyzwaniach. Teraz leczenie i rehabilitacja, następnie złapanie świeżości i siły, a później mocno "pojadę" z budowaniem formy do kolejnego sezonu. Przede mną obrona tytułu wicemistrza świata w hali oraz brązowego medalu ze stadionu otwartego. Trener Patryka Dobka, niespodziewanego brązowego medalisty IO na 800 m, czyli Zbigniew Król zwrócił uwagę, że wpływ na wyniki naszych biegaczy miało zgrupowanie w Zao Bodairze, na wysokości 1000 m n.p.m., gdzie były stworzone optymalne warunki. Między innymi właśnie te warunki, według opinii szkoleniowca, pomogły też naszej sztafecie mieszanej 4x400 m wygrać w finale nawet z Amerykanami. Istotnie ta narodowa wioska treningowa oddalona o ok. 400 metrów od Tokio ma w sobie coś wyjątkowego? - Nie powiedziałbym, że jest tam coś specyficznego. Jedyne, co trzeba było zrobić, a do tego nie trzeba być wcale geniuszem, to zaadoptować się i zaaklimatyzować w Japonii. A jak to zrobić? Na jedną godzinę różnicy czasu powinno się spędzić w danym miejscu przynajmniej jeden dzień. A zatem skoro w tym przypadku mówimy o siedmiu godzinach, to potrzeba było stawić się na Dalekim Wschodzie co najmniej tydzień wcześniej. Dodałbym jeszcze, że było tam o tyle fajnie, iż nie męczyliśmy się w upałach, jak niektóre inne reprezentacje, co właśnie wynikało z położenia tej miejscowości. Rozmawiał Artur Gac