- Trochę mi ta złość i zawód już przechodzi. Przecież drugie miejsce na świecie też nie jest złe - powiedział tuż po zakończeniu rywalizacji na stadionie Łużniki. Podopieczny trenera Witolda Suskiego chciał już w pierwszym podejściu, podobnie jak dzień wcześniej Paweł Fajdek, załatwić sprawę i zapewnić sobie złoty medal. Ta próba jednak kompletnie mu nie wyszła i uzyskał 64,49 m. - Na początku byłem ostry jak papryczka chili - sarkastycznie przyznał. - Ech, dobrze, że w ogóle dostałem się do wąskiego finału. Z drugiej strony Harting też sobie nie poradził. Gdyby machnął w pierwszej kolejce ponad 69 metrów, to wszystko byłoby pozamiatane, a tak jeszcze walczyłem. Niemiec po raz trzeci z rzędu wywalczył tytuł mistrza świata. Jest też mistrzem olimpijskim i Europy. Przez niemal trzy lata był niepokonany i dopiero w czerwcu tego roku pokonał go w Hengelo właśnie Małachowski. - Teraz obudziłem się dopiero w czwartej kolejce. Miałem nadzieję, że go dogonię, ale trochę zabrakło. Zacząłem jednak w końcu rzucać, a nie pchać - ocenił samokrytycznie. Małachowski najdłuższy rzut oddał w piątej próbie - 68,36. Harting wygrał wynikiem 69,11. Na trybunach nie mogło zabraknąć dwukrotnego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą i jego największego przyjaciela - Tomasza Majewskiego. To on później wręczył Małachowskiemu biało-czerwoną flagę. - Braci się nie traci, a on jest naprawdę dobrą duszą. Nie będę cytował, co mi mówił, ale dobrze mnie wspierał. Szkoda tylko piątego rzutu, bo gdybym szarpnął mocniej ręką, mogło być nawet powyżej 70 m - zauważył. Małachowski, mistrz Europy z Barcelony z 2010 roku, przyznał, że przed konkursem czuł się zbyt pewny siebie. - To właśnie chyba o wszystkim zdecydowało. Zabrakło pozytywnej adrenaliny, bo wyszedłem na stadion i... zero stresu. Byłem uśpiony, całe szczęście, że udało się przynajmniej wywalczyć srebro - dodał. Z drugiej strony doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wicemistrzostwo świata to również wielki sukces. - Moja chora ambicja sportowa, że zawsze chcę być pierwszy, zawsze mnie jakoś przytłacza. Jest mi przykro. Powoli do mnie dociera, że jest już po konkursie, a to, co się stało, to historia. I mógłbym nawet leżeć krzyżem, a i tak tego teraz nie cofnę - powiedział. Wicemistrz świata z Berlina (2009) był bardzo pozytywnie zaskoczony wtorkowym dopingiem. - Nawet byłem zdziwiony, że ludzie tak zareagowali, gdy poprosiłem o pomoc. Cieszę się, że w końcu stadion się zapełnił, a kibice mnie dopingowali - dodał Małachowski. Szkoda mu jest także Roberta Urbanka (MKS Aleksandrów Łódzki), który uplasował się na szóstym miejscu z wynikiem 64,32. Brąz wywalczył Estończyk Gerd Kanter - 65,19. - Podium było w jego zasięgu i na pewno teraz czuje niedosyt. Jednak mimo wszystko jego występ należy ocenić bardzo wysoko. Nie wymagajmy zbyt dużo od tak młodego zawodnika - zaznaczył.