PAP: Minęły ponad dwa tygodnie od olimpijskiego startu. Emocje opadły, jak teraz pan podchodzi do piątego miejsca?Piotr Małachowski: - Wiem, że miałem bardzo trudny okres przygotowawczy, ale wiem również, na co było mnie stać i dlatego jestem zawiedziony piątą lokatą. Na pewno nie będę zrzucał wszystkiego na kontuzję. Każdy wie o tym, że sportowcy borykają się z urazami. Leczenie czasami jest szybsze, czasami wolniejsze. Tym razem nie udało mi się pozbierać w stu procentach.Tuż przed wylotem naderwał pan sobie bicepsa ręki rzucającej, wcześniej pojawiały się inne kontuzje - palec, kolano, plecy. Nie miał pan chwili zwątpienia? - Oczywiście, że miałem. Zwłaszcza jak pojawiła się kontuzja bicepsa. Na początku podszedłem do tego spokojnie, ale nagle minęły dwa tygodnie. Na siłowni robiłem już niemal wszystko, ale nie mogłem rzucać. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę. Poszedłem do swojego fizjoterapeuty Andrzeja Krawczyka i powiedziałem mu, że idziemy na trening na rzutnię. Chciałem oddać parę rzutów na maksa. Trudno, jakbym całkowicie zerwał bicepsa, pogodziłbym się z tym, bo przynajmniej bym wiedział, że zrobiłem wszystko, co mogłem. Nie pojechałbym do Londynu, a znalazłbym się na stole operacyjnym. Ale najgorsza była ta bezczynność. Cztery lata czekałem na ten start i nie mogłem dopuścić do tego, żeby w ciągu dwóch tygodni wszystko się zmarnowało. Rozumiem, że poszedł pan na trening. I co było dalej? - Oddałem dwa mocne rzuty i poczułem jak mi się coś odrywa. Zadzwoniłem do doktora Roberta Śmigielskiego i powiedziałem, że coś się stało. Opisałem mu całą sytuację, na co on życzył mi powodzenia w Londynie. Okazało się, że oderwała się po prostu blizna. I nagle wszystko przestało mnie boleć. Niestety udało mi się przygotować jedynie na 67 metrów, co dało piąte miejsce. Ale chyba łatwiej znieść taką lokatę, kiedy jest pan świadomy, że w domu czeka na pana srebrny medal olimpijski z Pekinu? - Nie zgadzam się. Nie wolno patrzeć wstecz. Człowiek, który patrzy ciągle na swoją przeszłość cofa się, a nie rozwija. Dlatego ja nie zwracam uwagi na to, że w Chinach udało mi się stanąć na podium. Trzeba brać życie takim jakie jest w chwili obecnej. Przyznam jednak, że występu w Londynie nie przyjąłem jako wielkiej porażki. Nie zawsze można wygrywać. Trzeba teraz poczekać kolejne cztery lata i w Rio de Janeiro pokazać się z lepszej strony. A co nauczył pana ten sezon? - Nie powiedziałbym na pewno, że był to najtrudniejszy dla mnie sezon w karierze. Tak naprawdę od igrzysk w Pekinie ciągle walczę z urazami. Miałem trzy zabiegi, więc wiem, czym jest kontuzja i jak z nią walczyć. Nie poddaję się jednak, choć są też chwile zwątpienia. Nie brakuje panu motywacji? - Mam nadzieję, że nie. Przyznam jednak, że w tej chwili jest ciężko się zmobilizować do treningów czy zawodów. Całkiem inaczej i łatwiej jest znaleźć w sobie chęci, kiedy z głównej imprezy wraca się z medalem. Nie uda mi się teraz też zbudować lepszej formy. Nie ma co mydlić oczu, że jestem w stanie w tej chwili rzucić nagle 70 metrów. A jeśli tak się stanie, to poważnie zastanowię się nad sensem treningów przez cały rok. Musiał pan walczyć w Londynie z większym stresem niż to było cztery lata temu w Pekinie? - Tak naprawdę to nie pamiętam, ale wiem, że jak leciałem do Chin, to nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. Nie brałem w ogóle na poważnie swoich szans medalowych. Nastawiałem się na walkę i tyle. W Londynie presja była znacznie większa. Ale jak już się wchodzi na stadion, to człowiek nie myśli o tym, że patrzą na ciebie inni ludzie, a w twoim kierunku skierowane są kamery. Sezon zbliża się ku końcowi. W ostatnich latach po startach zabierał się pan za leczenie. A teraz? - W tym roku jadę przede wszystkim odpocząć. Zostawiam telefon komórkowy w domu, nie będę się interesował tym, co dzieje się w kraju. Od trzech lat nigdzie nie wyjeżdżałem, żeby po prostu posiedzieć i nic nie robić. Regeneracja głowy jest tak samo ważna jak ciała. Nawet jeśli sezon nie był do końca udany. A dokąd pan się wybiera? - Jeszcze nie mam pojęcia. Zwiedziłem kawał świata i nie mam specjalnie ciśnienia, by jechać w konkretne miejsce. Takimi rzeczami zajmuje się moja dziewczyna. Dostosuję się do jej zachcianek. Osobiście najlepiej odpoczywam w Bieżuniu, gdzie się wychowałem. Tam jest cisza, spokój.