W ostatnim sezonie halowym startowała pani wyłącznie na 60 m. Z czego to wynikało? Pia Skrzyszowska: - Miałam naderwany mięsień dwugłowy w lewej nodze. Uraz był w niefortunnym miejscu, trochę nad kolanem. Przy bieganiu płotków czułam ból, więc nie trenowałam przez kilka miesięcy. Natomiast na płaskich dystansach obyło się bez bólu. Udało się pani pobić rekord życiowy na 60 m - 7,12, ale latem na 100 m uzyskała pani 11,12. Wierzy pani w to, że kiedyś uda się zejść poniżej, odpowiednio, siedmiu i 11 sekund? - Na 60 m to może się udać, ale na pewno nie w najbliższym czasie. Chcemy się skupić na płotkach. Bazową szybkość już mam, a trening sprinterski bez płotków trochę koliduje z płotkami. Jeśli chodzi o płaskie 100 m, to w tym roku tylko raz pobiegłam. Był to pierwszy start w sezonie letnim. Starty indywidualne na płaskich dystansach odkładam jednak na bok. W mistrzostwach świata w Eugene doszła pani do półfinału swojej koronnej konkurencji. Nigeryjka Tobi Amusan pobiła wtedy rekord świata. Jak to pani wspomina? - Ona biegła w pierwszej serii, a ja w drugiej. Wychodząc na start zobaczyłam wynik 12,12. Koncentrowałam się na swoim biegu, ale gdy dostrzegłam napis World Record, to zorientowałam się, co się stało chwilę wcześniej. Poziom mistrzostw świata był niesamowity. Żeby awansować do finału, trzeba było pobiec 12,50. Potem kilka razy obejrzałam bieg Amusan, bo często był wyświetlany. Finał oglądałam z trybun. Biegi przez płotki weszły na wyższy poziom. Czuła pani niedosyt po tym starcie? - Przed sezonem założyłam sobie, że chcę być w finale MŚ i pobić rekord życiowy. Skończyłam mistrzostwa na 10. miejscu z wyrównaną życiówką. Jestem zadowolona z tego, jak mi poszło. Nawet mój aktualny rekord (12,51) nie dałby tego finału. Te mistrzostwa dały mi do myślenia, że jeszcze dużo jest do zrobienia, skoro rekord świata poprawiono z 12,20 na 12,12. Uwierzyłam, że wciąż mogę się poprawić. To była dodatkowa dawka motywacji. A jak pani ogólnie wspomina wyjazd do USA? - To była ciekawa przygoda i fajnie zorganizowane zawody. Mieszkaliśmy przy samym stadionie. Wszystkie reprezentacje były w jednym miejscu. Było trochę jak na igrzyskach olimpijskich. Raz wybrałam się na zwiedzanie. Podobało mi się. Natomiast jedzenie było marnej jakości. Lubię słodkie rzeczy, ale tam wszystko było aż zbyt słodkie i sztuczne. Zawody ok, ale Stanów Zjednoczonych nie pokochałam. Czy bieg w mityngu Diamentowej Ligi w Chorzowie, który przyniósł pani rekord życiowy, był idealny? - Myślę, że nie. Chyba nawet zahaczyłam o jeden płotek, ale nie wytrąciło mnie to z rytmu. Warunki na pewno nie były sprzyjające, bo padało i było dość chłodno. Byłam też zmęczona treningiem przed mistrzostwami Europy. Nie przypuszczałam, że pójdzie mi tak dobrze. Pomógł mi luz i brak presji, ale technicznie było daleko od ideału. Które elementy biegu płotkarskiego może pani jeszcze poprawić? - Na pewno niuanse techniczne. Dużo błędów robię w nodze zakrocznej. Zajmuje mi to dużo czasu, a inne dziewczyny szybko schodzą z płotka. Ponadto odstaję siłowo od światowej czołówki. Na pewno jest jeszcze zapas. Z jakim nastawieniem jechała pani na mistrzostwa Europy? - Wierzyłam, że zdobędę złoty medal i taki cel postawiłam sobie przed sezonem. Wiedziałam jednak, że nie będzie to proste, bo rywalki są bardzo mocne. Miałam drugi wynik na europejskich listach, ale wiedziałam, że wszystko idzie w dobrą stronę, jestem zdrowa, a w treningu jest coraz lepiej. Od początku wiedziała pani, że wystartuje też w sztafecie 4x100 m? - Nie miałam pojęcia ze względu na to, że ostatniego dnia zawodów były finały biegu na 100 m ppł i sztafety 4x100 m. Ten pomysł zrodził się dopiero w Monachium. Od razu się zgodziłam. Jednak nie myślałam o sztafecie, bo wcześniej miałam bieg na 100 m ppł. Ani razu nie trenowałam z dziewczynami przekazywania pałeczki, ale zmiana z Anią Kiełbasińską wyszła nam bardzo dobrze. Finał biegu płotkarskiego i sztafety 4x100 dzieliło tylko kilkadziesiąt minut. Czy w tak krótkim czasie udało się pani odpocząć? - Dwa razy przebiegłam 100 m ppł, a przed sobą miałam kolejne 100 m w sztafecie. Nie skupiałam się na regeneracji. Wiedziałam, że dam radę to pobiec. Moje emocje po biegach płotkarskich wtedy dominowały. Jaka była pani reakcja, gdy zdobyłyście srebrny medal w sztafecie i pobiłyście rekord Polski? - Cały ten wieczór, te kilka godzin to były najwspanialsze momenty mojego życia. Trudno było mi uwierzyć, że zostałam mistrzynią Europy na 100 m ppł, a po chwili dołożyłam do tego srebro w sztafecie, choć wiedziałyśmy, że mamy na to szanse. Jednak występ w finale mój i Ani Kiełbasińskiej to był eksperyment. Mogło pójść super, ale mogłyśmy też polec na starcie. Drugi medal dostarczył mi dodatkowych emocji. Czy czuje się pani częścią sztafety 4x100 m i zamierza startować w niej w przyszłości? - Oczywiście. Biegałam w sztafecie już podczas igrzysk w Tokio. Wiem, że w przyszłorocznych MŚ biegi na 100 m ppł potrwają trzy dni, a w kolejnych dniach odbędą się sztafety, więc jeśli otrzymam taką propozycję, to z chęcią ją przyjmę. Dobrze dogaduję się z dziewczynami. W Eugene mieszkałyśmy razem w pokoju. Jestem związana z tą sztafetą i biorę w niej udział, gdy tylko mogę. Jak oceniłaby pani swój ostatni sezon w skali od 1 do 10? - Myślę, że 9, a może nawet 10, ale boję się skrajnych ocen. Poprawiłam się nie tylko pod względem wyników i formy fizycznej, ale pracowałam też nad sferą mentalną. Bardzo dużo rzeczy poszło po mojej myśli. W przyszłych sezonach muszę skorzystać z tego, co już wiem. Jak będą przebiegały pani przygotowania do sezonu halowego? - Mam w planach dwa obozy w RPA. Pierwszy będzie trwać trzy tygodnie: od połowy listopada do połowy grudnia. Drugi będzie w styczniu. Oprócz tego będę trenować u siebie, w Warszawie. W HME w Stambule celuje pani w złoty medal? - Będę dobrze przygotowywana. Po sezonie letnim wiem, że coraz lepiej biegam przez płotki. Jednak trudno mi określić, jaki osiągnę wynik, bo dawno nie biegałam już 60 m ppł w hali. Celuję w finał i medal jest realny, tym bardziej że początek biegu w moim wykonaniu jest lepszy niż końcówka. Jak porównałaby pani biegi na 100 i 60 m ppł? Który z tych dystansów bardziej pani odpowiada? - Lubię oba. Myślę, że na ten moment jestem lepsza na 60 m. Muszę popracować nad wytrzymałością. Na ogół dobrze biegam pięć płotków, a brakuje mi sił w końcówce. Patrzę z optymizmem na sezon halowy. Myślę, że może mi wyjść jeszcze lepiej niż starty na stadionie. Jak długo trenuje pani ze swoim tatą Jarosławem Skrzyszowskim? - Pracujemy wspólnie od 2019 roku. Razem dążymy do wspólnych celów. Traktujemy trening jak przyjemność, a nie obowiązek, który trzeba wykonać. Jakie nadzieje wiąże pani z przyszłorocznymi MŚ w Budapeszcie? - Zamierzam dostać się do finału. Myślę, że poprawię się wynikowo, więc jest to realny cel. Czym się pani zajmuje oprócz uprawiania sportu? Co lubi pani robić w wolnych chwilach? - Tego czasu nie mam wiele, gdyż trenuję dziewięć razy w tygodniu. Lubię chodzić do kina. Szukamy z siostrami nowych wystaw czy odkryć kulinarnych. Lubię próbować nowych dań w restauracjach. Niedługo idziemy do galerii sztuki Zachęta. Wychodzę też na kawę ze znajomymi, żeby z nimi pogadać i miło spędzić czas. Rozmawiał: Maciej Gach mg/ pp