Trener kadry czterystumetrowców Józef Lisowski wierzy w dobrą współpracę nowych władz PZLA z Ministerstwem Sportu. Jego zdaniem należy zwiększyć liczbę hal do zajęć, bowiem chętnych do uprawiania lekkoatletyki jest sporo. Trzeba też zadbać o godziwe wynagrodzenie trenerów. - Obiekty na lato mamy, ale na Dolnym Śląsku, a także w innych województwach, brakuje hal, gdzie można byłoby ćwiczyć od października do kwietnia. Na przykład w Szwecji jest 39. My nie musimy mieć tyle samo. Niech powstanie 10, a nawet pięć takich obiektów w największych polskich miastach - powiedział wrocławianin, twórca sukcesów sztafety 4x400 m w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku. Od jego nazwiska polscy czterystumetrowcy nazywani są "Lisowczykami". Szkoleniowiec zaznaczył, że tu nie chodzi o hale sportowo-widowiskowe, ale o typowe obiekty z bieżnią. - Można to tak urządzić, że te hale będą dostosowane także do innych sportów. Istotą jest to, aby zawodnicy mogli w dobrych warunkach trenować w okresie zimowym. - Do tego trzeba zacząć więcej płacić trenerom. To nie może być 300 czy 500 złotych, ale ze dwa tysiące i na pewno wiele osób kończących studia na AWF będzie chciało pracować. Jeżeli będziemy mieli hale, trenerów, to chętnej młodzieży nie brakuje do uprawiania lekkoatletyki. Wierzę, że nowe władze zaczną działać w tym kierunku, bo wydaje mi się, że jest szansa na udaną współpracę z ministrem sportu - podkreślił Lisowski. W Pomorskim Okręgowym Związku Lekkiej Atletyki pozytywnie, zarówno w sferze organizacyjnej jak i sportowej, oceniają mijającą kadencję władz PZLA. - Ten zarząd nie tylko zlikwidował zadłużenie, które odziedziczył po poprzednikach, ale wypracował również zysk, bo wynik finansowy związku jest dodatni. Na wysokim poziomie stało szkolenie centralne zarówno seniorów i juniorów, o czym świadczą świetne wyniki uzyskane w mistrzostwach Europy w Amsterdamie, igrzyskach w Rio oraz młodzieżowych imprezach. Pojawiły się młode talenty, do których zaliczyłbym naszą zawodniczkę, mistrzynię świata juniorek w rzucie oszczepem z Bydgoszczy Klaudię Maruszewską z Jantara Ustka - powiedział prezes OZLA Marek Fostiak. Na plus zapisano także prowadzony w szkołach podstawowych i gimnazjach program "Lekkoatletyka dla każdego". - Dzięki temu ministerstwo i związek wspierają rozwój i promują dyscyplinę na najniższym poziomie. Już w klasach 1-3 przeprowadzana jest selekcja oraz pierwszy nabór. Zapewnione są środki finansowe nie tylko dla nauczycieli i trenerów, ale również dla szkół na zakup sprzętu - dodał. Fostiak uznał również za dobre posunięcie odejście od centralnego finansowania kadr wojewódzkich. - Stanowią one bezpośrednie zaplecze kadry narodowej i są opłacane ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki. Związek mógłby poprzez swój wydział szkolenia realizować te zadanie, ale słusznie uznał, że to okręgowe związki mają w swoim rejonie najlepsze rozeznanie jeśli chodzi o kluby i zawodników. Dlatego uważam, że także finansowanie programu "Lekkoatletyka dla każdego" powinno przechodzić przez nas, a nie odbywać się bezpośrednio z Warszawy - stwierdził. W Gdańsku apelują również o dofinansowanie okręgowych związków przez centralę. - Utrzymujemy się ze środków własnych oraz z dotacji i niektóre ośrodki są w kiepskiej kondycji finansowej. Chciałbym także, aby PZLA zaangażowało się w dokształcanie kadry trenerskiej i śmielej niosło kaganek nauki w teren. Łatwiej dwóm-trzem specjalistom ruszyć w Polskę z wykładami, niż kilkudziesięciu szkoleniowcom pojechać jednocześnie do Warszawy - ocenił. Nowy prezes Wielkopolskiego Związku Lekkiej Atletyki Jacek Biernacki przyznał, że największą bolączką stolicy regionu jest brak obiektów. - Poznań nie posiada stadionu, na którym można było by rozegrać zawody rangi mistrzostw Polski. Dawny obiekt Olimpii, obecnie należący do Poznańskich Ośrodków Sportu i Rekreacji, nie ma boiska rozgrzewkowego. Nie mamy też hali lekkoatletycznej, w której można by godnie trenować i gdzie temperatura powietrza wynosi co najmniej 12 stopni. Jest zielone światło, że taka hala powstanie, został już zrobiony wstępny projekt - powiedział. Biernacki, który od półtora miesiąca kieruje związkiem, zaznaczył, że akurat w Wielkopolsce nie ma kłopotu z zachęceniem młodzieży do uprawiania lekkoatletyki. Świadczą o tym najlepiej wyniki. - Jeżeli od wielu lat zajmujemy pierwsze lub drugie miejsce w kraju we współzawodnictwie dzieci i młodzieży, to chyba nie jest tak źle. Może małym minusem jest samo miasto Poznań, gdzie jest trochę mniej chętnych. To chyba wynika z tego, że kilka klubów lekkoatletycznych z Poznania nie przetrwało próby czasu. Dziś Warta czy Energetyk nie mają już sekcji tej dyscypliny - wyjaśnił. Jak dodał, nie brakuje też trenerów czy instruktorów. Odrębną kwestią jest sposób ich wynagradzania, wielu z nich pracuje za symboliczne pieniądze, a nawet społecznie. - Nie jest to piłka nożna czy siatkówka. Od dawien dawna jest to zabawa dla grona pasjonatów. Sposoby nagradzania ich są, jakie są. Niektórzy pracują społecznie, czasami odczuwają po prostu potrzebę wyjścia z domu - podkreślił. Biernacki od nowych władz będzie oczekiwał przede wszystkim szeroko rozumianego wsparcia. - Chcemy, aby polski związek wspierał nas w naszych pomysłach i działaniach. Chcielibyśmy, żeby więcej zadań było obsługiwanych przez lokalne związki. Znamy specyfikę swojego regionu i wiemy najlepiej jak to poukładać. Mam tu na myśli choćby program "Lekkoatletyka dla każdego", który jest bardzo ciekawy i trzeba go rozwijać. Uważam, że regionalne związki powinny mieć więcej do powiedzenia w kwestii szkolenia. Mam wrażenie, że w ostatnim czasie mocno zostało ono scentralizowane przez PZLA - ocenił. Na brak młodzieży nie narzekają w Rudzkim Klubie Sportowym. Jak powiedział prezes Lech Krakowiak "dzięki ambasadorom RKS Łódź takim jak Adam Kszczot i Sylwester Bednarek oraz sukcesów i popularności dyscypliny liczba trenujących zwiększyła się ostatnio do 186 zawodników". Opiekuje się nimi siedmiu szkoleniowców. - Mamy nawet grupę sześciolatków i gdybyśmy dysponowali większymi środkami finansowymi na zatrudnienie kolejnych trenerów, na pewno znaleźlibyśmy kolejne dzieciaki. A teraz zwiększanie liczby instruktorów musi odbywać się kosztem ich zarobków, przez co jesteśmy trochę blokowani - zaznaczył. Zwrócił również uwagę na niskie wynagrodzenia osób pracujących z młodzieżą. - Wszyscy moi trenerzy wkładają dużo serca w pracę, ale patrząc na ich płace ciężko od nich wymagać i egzekwować jeszcze więcej. Wiem co mówię, bo patrzę na to od strony prezesa i czynnego trenera - wyjaśnił. Krakowiak przyznał, że z tego względu wielu szkoleniowców ma inne zajęcia zarobkowe. To z kolei wiąże się z tym, że w przypadku zgrupowań i obozów muszą brać bezpłatne urlopy i coraz częściej rezygnują z takich wyjazdów, ponieważ nie otrzymują wystarczającej rekompensaty. Dodał, że obecnie lepiej opłacani niż w klubie są instruktorzy programu "Lekkoatletyka dla każdego!" finansowanego m.in. przez ministerstwo sportu. - To świetna akcja, lecz czasami dochodzi do paradoksu, kiedy początkujący trener zarabia więcej niż szkoleniowcy w klubie. Dla RKS odczuwalnym problemem jest również niepełna baza sportowa. O ile bowiem klub szczyci się wyremontowaną ze środków miejskich halą, o tyle martwi brak lekkoatletycznego stadionu. - To dla nas wielkie utrudnienie, bo w okresie letnim nasi wychowankowie muszą jeździć na drugi koniec Łodzi na gościnny obiekt AZS UŁ PŁ. Dojazd zajmuje im po dwie godziny w jedną stronę. Moja kadencja kończy się w 2017 roku i za punkt honoru postawiłem sobie doprowadzenie do rozpoczęcia inwestycji - zaznaczył. Krakowiak chciałby bowiem przy RKS Łódź stworzyć centralny ośrodek skoków wzwyż i biegów średniodystansowych. W tej kwestii liczy na wsparcie PZLA. - Uważam, że w tego typu sprawach związek mógłby zmienić swoje działanie, bo obecnie pozytywnie opiniuje wszystkie wnioski klubów starające się o dofinansowanie przez ministerstwo infrastruktury. W efekcie do ministra trafia rocznie kilkadziesiąt takich próśb, które są nierealne do zrealizowania. Dlatego PZLA powinien weryfikować prawdziwe potrzeby klubów i przekazywać dalej tylko priorytetowe sprawy - tłumaczył. Prezes RKS podsumowując czteroletnią kadencję władz PZLA ocenia ją pozytywnie, jednak jak podkreślił współpraca dotyczyła głównie kontaktów z wydziałem szkolenia. - Zawsze może być lepiej, ale związek na tyle na ile mógł, to pomagał. Rozwinięcia szkolenia najmłodszych i pomocy dla trenerów oczekuje od nowych władz PZLA biegaczka Zuzanna Radecka-Pakaszewska. Dwukrotna olimpijka pracuje z dziećmi w rudzkiej szkole sportowej. - Niewątpliwie jest dużo lepiej niż w przeszłości. Zapełniona została nieco luka w szkoleniu dzieciaków. Ale można to jeszcze poprawić - oceniła. Radecka oprócz lekcji WF prowadzi też zajęcia w ramach programu "Lekkoatletyka dla każdego". - Obejmuje on dzieci z klas 4-6, a zapotrzebowanie jest dużo większe. Przychodzi do mnie sporo dzieci młodszych, z klas drugich, trzecich. Chcą ćwiczyć. To zresztą bardziej zabawa, niż trening. Mówię im, że muszą poczekać dwa lata. Szkoda - podkreśliła. Zwróciła uwagę na problem szkoleniowców, których sytuacja ekonomiczna zmusza do równoległej innej pracy. - Nie jestem teraz trenerem, ale wiem jak to działa. Nie da się z tego wyżyć, więc ludzie pracują w szkołach czy innych firmach. Kiedy trzeba jechać z zawodnikiem na zawody, muszą brać bezpłatny urlop. Może dałoby się to jakoś dograć, aby im ułatwić życie - powiedziała uczestniczka igrzysk w Sydney (2000) i Atenach (2004). W sobotę o funkcję prezesa PZLA ubiegać się będą Jerzy Skucha, pełniący ją od 2009 roku, oraz Henryk Olszewski, będący wiceprezesem ds. szkolenia.