- Chcemy stworzyć nowoczesny wizerunek lekkiej atletyki w Europie i postanowiliśmy zacząć od własnego znaku firmowego. Stworzone zostało nowe logo. Początkowo na górze widniał napis EAA. Przeprowadziliśmy badania i okazało się, że nie przemawia on do ludzi. Widzą EAA i się gubią, bo nie wiedzą co to znaczy. Takie skróty jak FIFA, UEFA, a nawet IAAF są znacznie bardziej rozpoznawalne od naszego, stąd pomysł, by go w ogóle zlikwidować - wyjaśnił dyrektor generalny European Athletics Christian Milz. Pomysł zrodził się w 2003 roku, kiedy na corocznej konwencji stwierdzono, że potrzebne są zmiany. Najpierw przeniesiono siedzibę z Niemiec do Szwajcarii, potem zbudowano profesjonalną strukturę, by w końcu stworzyć nową strategię działania i komunikacji. - Teraz jesteśmy European Athletics i najlepiej, gdyby to nie było tłumaczone na poszczególne języki. Dlaczego? Bo tylko wtedy ludzie na całym świecie słysząc tę nazwę będą ją kojarzyć z nami. W ten sposób stworzymy markę rozpoznawalną i identyczną wszędzie - dodał Szwajcar. Milz podkreślił, że można było wprawdzie zostać przy starej i pełnej nazwie - Europejskie Stowarzyszenie Lekkoatletyczne, a zlikwidować jedynie skrót - EAA, ale "byłoby to bez sensu. W obecnych czasach ważny jest silny i mocny przekaz, a poprzednie określenie było za długie. Trzeba było wymyślić coś klarownego i chwytliwego". W przyszłym miesiącu każdy krajowy związek lekkiej atletyki ma dostać pisemne wytłumaczenie jak ma być używany zwrot European Athletics. - Jednocześnie załączymy prośbę, by tego nie tłumaczyć i nie skracać. Tylko jak wszyscy się do tego dostosują uda nam się stworzyć nowy, rozpoznawalny wszędzie znak firmowy i na nim bazować - powiedział Milz. Jak przyznał, "w prawnych sytuacjach, kiedy dochodzić będzie do podpisywania umowy będzie obowiązywać zwrot Europejskie Stowarzyszenie Lekkoatletyczne, bo z prawnego punktu widzenia właśnie tak się nazywamy, ale nawet wtedy, od razu w pierwszym punkcie będzie zaznaczone, że w dalszej części używać będziemy określenia European Athletics". Dyrektor generalny zdaje sobie sprawę z tego, że czeka ich spore wyzwanie. Ciężko bowiem będzie przekonać osoby, które przyzwyczaiły się już do starego skrótu. - Łatwo nie będzie, ale wierzę w końcowy sukces. Wszyscy muszą zrozumieć, że EAA już nie ma i należy dostosować się do naszych próśb, a z czasem przyzwyczaimy się i do tego. Wszystko co nowe wydaje się na początku dziwne - zaznaczył i podkreślił jednocześnie, że "ta cała operacja wcale nie była taka droga. Musieliśmy wprawdzie zmienić wszystko, łącznie z pieczątkami, flagami itp., ale zmieściliśmy się w 50 tysiącach euro. Najbardziej kosztowna okazała się zmiana loga, nad którym graficy dosyć długo musieli pracować" - zakończył Milz.