Maciej Słomiński, Interia: Czy pan się kiedyś czegoś bał? Władysław Kozakiewicz, złoty medalista olimpijski z roku 1980: Hmmm. Strach się mnie nie trzymał. Bałem się choroby, kontuzji. Te ostatnie raczej pana omijały. - Był taki konkurs na rynku w Bolonii. Gdy byłem nad poprzeczką zobaczyłem stojak tuż obok siebie, wiedziałem już że nie trafię w zeskok. Niestety człowiek wciąż nie potrafi latać, dlatego nie mogłem "wykierować". Spadłem głową na beton z poziomu drugiego piętra, straciłem przytomność. W szpitalu założyli mi kilka szwów, zdążyłem jeszcze wrócić, by zobaczyć jak zawody wygrywa Tadek Ślusarski. Następnego dnia w Rovereto wygrałem zawody, z głową w bandażach bijąc na dodatek rekord stadionu. Może ten upadek na głowę pomógł mi w dalszym skakaniu? (śmiech) O strachu pytałem w kontekście pańskiego ojca. Z dzisiejszej, ale i ówczesnej perspektywy robił własnym dzieciom rzeczy niewyobrażalne. - Bił nas za byle co. Nie miało znaczenia co my zrobiliśmy, ważny był jego stan psychiczny. Pił. Ale najgorszy był na kacu i trzeźwy. Można było się przyzwyczaić do takiego życia? - Innego życia nie znałem. Uciekłbym z domu i co? Milicja, by mnie złapała, dostałbym dwa razy gorzej, o ile to w ogóle możliwe. Jaki wpływ na pana życie miało takie dzieciństwo? - Staram się patrzeć naprzód, nie przez ramię. Wyciągać pozytywy. Z ojca-sadysty akurat nie wziąłem nic dobrego, ale może dzięki temu wyrosłem na twardziela? Może ten koszmar dał mi siłę? Będąc dwa lata temu na mistrzostwach świata w Rosji czułem się bezpieczniej niż we własnej toalecie. A jak sprawy bezpieczeństwa miały się 40 lat temu na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie? - Cały czas na ogonach siedzieli nam obserwatorzy, śledzili. Łatwo było nas namierzyć w dresach reprezentacji narodowych i akredytacjach olimpijskich na szyi. Andrzej Supron lubił pohandlować, chodził od sklepu do sklepu, szedł za nim taki jeden. W końcu Andrzej nie wytrzymał: "Bierz te moje czemadany, na coś się przydasz przynajmniej!" Nie było zagrożenia zamachów terrorystycznych jak dziś. Osiem lat wcześniej doszło jednak do zamachu na igrzyskach w Monachium. - W Moskwie sytuacja była odwrotna. To nas, sportowców odgrodzono, byśmy nie pogryźli moskwiczan i ich Moskwiczów. W wiosce olimpijskich wprowadzono godzinę milicyjną, od 22 wszyscy mieli być w pokojach. Nie było klimatyzacji, nie szło tam wytrzymać. Gdy sportowcy z Afryki rozłożyli materace przed budynkami, od razu zostali pogonieni. "Nie lzja, nie nada, eto maskowskaja olimpiada" czyli "Nie trzeba, nie można, to moskiewska olimpiada".