Małachowski, dwukrotny wicemistrz olimpijski w rzucie dyskiem, mówi wprost: "Peselu nie oszukasz. Mam już swoje lata, nie czerpię już radość z uzyskiwania odległości 62-63 m. Czas zająć się czym innym, nauczyć się życia". On jest z tej trójki najstarszy i najbardziej utytułowany. Ma na koncie dwa srebrne medale igrzysk (2008, 2016), trzy razy stawał na podium mistrzostw świata (2009, 2013, 2015), dwa razy był mistrzem Europy (2010, 2016). "Podchodzę do tych zawodów spokojnie. Wiem, jakie mam zadania przed sobą i chcę jeszcze ostatni raz pokazać się z dobrej strony. Rogrzewka, rzucanie - robię to od 25 lat. Z ulgą przyjmuję to, że kończę karierę, ale nie żałuję ani jednego momentu. Nie uważam też, że powinienem był to zrobić wcześniej. A teraz? Normalne życie. Wiele rzeczy będzie nowych, czekają mnie inne wyzwania. Spędzę więcej czasu z rodziną. Mój syn chodzi do szkoły, zaczyna bawić się w sport. Chcę go wspierać" - powiedział. W Chorzowie razem z 8-letnim Henrykiem wystąpią w jednym konkursie. "To będzie symboliczne przekazanie pałeczki, ale do uprawiania sportu, a nie akurat do rzutu dyskiem. Oczywiście, jeśli wybierzę tę konkurencję, będzie miał moje wsparcie. Ale jego trenerem nigdy nie zostanę i będę starał się, by w domu temat sportu nie byl numerem jeden. Uważam, że pomogło mi to w uzyskiwaniu wyników" - przyznał 38-letni Małachowski. Za rok do Chorzowa przyjedzie już w innej roli - jako dyrektor sportowy Memoriału Kamili Skolimowskiej. Już w tym roku uczestniczył aktywnie w przygotowaniach po tej drugiej stronie, przeszedł nawet kurs menedżerski, chce pozostać w sporcie. "Wiem wszystko oprócz tego, co właściwie organizatorzy szykują na zakończenie mojej kariery. A to, że mnie Marcin Rosengarten zaskoczy, to jestem pewien. Za każdym razem to robi" - przyznaje. Małachowski to ikona polskiej lekkoatletyki. Ma opinię nie tylko znakomitego sportowca, ale i bardzo dobrego człowieka. Niezwykle lubiany, z sercem na dłoni. "Przestańcie tak pisać, przecież ja nie umieram" - śmiał się w rozmowie z PAP. Ale faktycznie, jakaś ważna część jego kariery się kończy. Nie tylko jego. "To człowiek, dzięki któremu weszłam w to środowisko. Pomógł mi jak nikt inny. Zawsze służył radą, był pomocny i uczynny" - mówi wicemistrzyni olimpijska w rzucie oszczepem Maria Andrejczyk ze łzami w oczach. Nie ona jedna będzie płakać. "Nie wyobrażam sobie obozów, zawodów bez Piotrka. My czynni lekkoatleci też zaczynamy nowy etap" - dodaje. Małachowski to "twardziel" o miękkim sercu. Gdy zobaczył przygotowany o sobie filmik - uronił łzę. "To nie jest łatwe, mimo że doskonale znam swoją karierę. Wiem, co osiągnąłem i dzięki komu. Najbardziej jednak mnie cieszy, że moje medale i trofea zrobiły też wiele dobrego" - wspomniał. I ma rację. To właśnie on "zainaugurował" przekazywanie zdobytych krążków na cele charytatywne. Do dzisiaj rodzice przysyłają mu zdjęcia dzieci, które dzięki wylicytowanym pieniądzom udało się wyleczyć. Ostatni skok w karierze odda też Lićwinko. Brązowa medalistka mistrzostw świata 2017 chce poświęcić się rodzinie. Trzy lata temu urodziła córkę Hanię i wróciła do rywalizacji. To nie była łatwa droga, tym bardziej, że jej trenerem jest mąż Michał. Oboje zatem musieli poświęcić czas z córką na rzecz wyników sportowych. Te znowu były bardzo dobre, ale nie takie, na jakie liczyła. Mimo że treningi wskazywały, że jest w znakomitej formie, nie udało jej się przeskoczyć na stadionie dwóch metrów. "Nie jestem spełnionym sportowcem, ale na myśl o swojej karierze mogę się uśmiechnąć" - przyznała halowa mistrzyni świata 2014 i brązowa medalistka tej imprezy z 2016 roku. Rekordzistka Polski nie miała w sporcie ścieżki usłanej różami. Jej kariera wybuchła dosyć późno, ale później nabrała tempa. Miała wzloty i upadki, a w ostatnich latach sama siebie nazywała "skaczącą mamą". Lićwinko ma pomysł, co dalej. Dostaje propozycje, by zostać trenerką. Na razie nie chce się jednak tego podjąć. Jej mąż też namawia ją, by została przy sporcie, ale w tej chwili chce od tego odpocząć. "Nie jest jednak tak, że nie wiem, co będę robić. Trwa wiele dyskusji, padło trochę propozycji. Nie będę zapeszać i na razie nie chcę o tym mówić" - wspomniała. Swoim życiem - jak sama podkreśla - chce się zająć Joanna Fiodorow. Wicemistrzyni świata sprzed dwóch lat w rzucie młotem zaskoczyła wiele osób decyzją o porzuceniu "koła". Wydawało się, że jest jeszcze w takim wieku, że może rywalizować na najwyższym poziomie. Tym bardziej, że "naprawiła" kolano i wydawało się, że jest coraz lepiej. "Dojrzewałam do tej decyzji od roku. Kluczowa była sprawa tego, czy zdobędę medal w Tokio" - powiedziała siódma zawodniczka ostatnich igrzysk. Fiodorow, dwukrotna brązowa medalistka mistrzostw Europy, mówi wprost: "sport przestał mnie bawić. Nawet bardziej się męczyłam, niż tym cieszyłam". "Fiedzia" jak mówią o niej w lekkoatletycznym środowisku, to dusza towarzystwa. Roześmiana, pełna pomysłów i energii. To ona pocieszała tych, którym nie wyszło. W ostatnich latach współpracowała ze swoją przyjaciółką Malwiną Wojtulewicz-Sobierajską. To była "trudna i szalona" przyjaźń. Obie niezwykle żywiołowe, by odreagować stres przed konkursami, potrafiły... zrobić dyskotekę w pokoju. Urządzały też konkursy karaoke. Bywało też tak, że się kłóciły, ale ich "sportowy związek" był niemal idealny i przyniósł wiele sukcesów. Pochodząca z Augustowa zawodniczka na razie nie ma sprecyzowanych planów. Chce pobyć z rodziną, ułożyć swoje prywatne życie, bo przez ciągłe wyjazdy nie miała na to czasu. Jej mama wraca też z pracy zagranicznej i chciałaby w końcu z nią pobyć. Memoriał Kamili Skolimowskiej zaplanowany jest na niedzielę na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Początek o godz. 14.45. Wstęp jest wolny.