W mityngu w Lublinie w eliminacjach osiągnęła jeszcze lepszy rezultat - 11,36, ale przy zbyt silnym wietrze. Do tego czasu najlepszym wynikiem w historii polskiej lekkoatletyki uzyskanym przez płotkarkę na 100 m było 11,42 Grażyny Rabsztyn z 1980 roku. - Ten start potraktowaliśmy treningowo, z marszu, ale już treningi pokazywały, że jest bardzo dobrze i liczyłam na rekord życiowy, ale nie wiedziałam, że będzie aż tak szybko. Bardzo mnie to cieszy przede wszystkim dlatego, że daje mi pewność, iż treningi idą w dobrym kierunku - powiedziała. Kołeczek miała w ostatni weekend wystąpić w mityngu w Turku, ale zrezygnowała z wyjazdu, ponieważ organizatorzy zażądali badania PCR na obecność koronawirusa. - To jednak jest dosyć inwazyjna metoda badania, a ja jej nie chciałam przechodzić w trakcie sezonu - zaznaczyła. Kolejny start ma zaplanowany w Memoriale Ireny Szewińskiej w Bydgoszczy (19 sierpnia) i chce pokazać, że wypracowaną szybkość potrafi wykorzystać także na płotkach. - Technicznie wygląda to nieźle. Bardzo dużo pracujemy nad rytmem i częstotliwością kroków między płotkami. To chyba jest największa zmiana w treningu. Mam nadzieję, że to wszystko pójdzie do przodu. Liczę też na trochę szczęścia i dobre warunki - zaznaczyła. Kołeczek, trenująca od dwóch lat z Piotrem Maruszewskim, w mistrzostwach Polski we Włocławku (28-30 sierpnia) zgłoszona jest też w biegu na 100 m, ale decyzję, czy ostatecznie wejdzie w bloki, podejmie na miejscu. - To zależy od warunków atmosferycznych, ale i do tego, jaki do tego czasu uda mi się nabiegać wynik na 100 m ppł. Jeśli satysfakcjonujący, wówczas może podejmę wyzwanie także na płaskim dystansie - zaznaczyła. Jeśli padnie też propozycja, by pobiec w sztafecie 4x100 m, nie odmówi. - Tylko chciałabym chyba pobiec pierwszą zmianę, bo ona jest - wydaje mi się - najmniej skomplikowana. Jeśli byłaby taka możliwość, oczywiście jestem w stanie pomóc, ale liczę też na to, że dziewczyny w końcu się rozkręcą - powiedziała. Gdy okazało się, że wskutek pandemii przełożono o rok igrzyska w Tokio, w pierwszej chwili Kołeczek poczuła złość i rozgoryczenie. - Wszystko zostało podporządkowane pod ten jeden start. Myślałam też o medalu w mistrzostwach Europy w Paryżu. Odwołanie tych imprez dosyć mocno mnie dotknęło, ale poukładałam sobie w głowie, że mam jeszcze rok przygotowań, a w tym sezonie jest kilka startów, w których też można się pokazać z dobrej strony - podkreśliła. Razem z trenerem Piotrem Maruszewskim podjęli decyzję, że właśnie ze względu na pandemię nie będą wyjeżdżać na zgrupowania. Przeniosła się jedynie z Poznania do Lublina, gdzie ma lepszą bazę treningową. - Tu mam wszystko, czego potrzebuję. Czasem trenujemy raz, czasem dwa razy dziennie. Na miejscu mam też fizjoterapeutę i osteopatę, więc mam doskonałą opiekę - zapewniła i dodała, że brakuje jej jedynie zabiegów z akupunktury. Razem ze szkoleniowcem zakłada nawet scenariusz, że do igrzysk będzie trzeba przygotowywać się w kraju, bo w związku z pandemią obozy zagraniczne nie będą możliwe. - W mojej konkurencji nie jest to duży problem. Z tym większe problemy będą mieli lekkoatleci ze średnich biegów i rzutów. Jedni potrzebują gór, a drudzy możliwości odbycia treningów technicznych. Trzeba na pewno to brać pod uwagę i już teraz o tym myśleć - powiedziała. mar/ af/