"Wszystko co działo się 40 lat temu było... dziwne. Pierwszy raz uczestniczyłem w takich zawodach, nie byłem przygotowany na rekord świata i nic nie wskazywało na to, że go poprawię. Miałem nawet nie startować w Eberstadt" - wspomina Wszoła. To był rok olimpijski. Wszoła był na zgrupowaniu w Madrycie, nie zamierzał zaczynać sezonu w maju, bo wiedział, że docelowy start czeka go później, chciał skupić się jeszcze na szlifowaniu formy. "Ktoś, nawet nie wiem kto, odnalazł mnie na obozie w Hiszpanii i powiedział, że bardzo chętnie widziałby mnie na mityngu w Eberstadt. Byłem jedynym zagranicznym zawodnikiem, ale dzięki temu mogli nazwać te zawody międzynarodowymi. Niewiele wiedziałem o tym miejscu. Słyszałem jedynie, że rok wcześniej właśnie tam trzech znakomitych niemieckich skoczków poprawiło rekordy kraju. To mnie też skusiło" - przyznał. Niemcy dotychczas kojarzyły się dwukrotnemu medaliście olimpijskiemu z dużymi stadionami, miastami, dobrą organizacją, gdzie zawsze był też duży sponsor. "Nawet jak mityng był mały, to towarzyszyła mu zazwyczaj otoczka dużej imprezy. A w Eberstadt było całkowicie inaczej" - podkreślił. Do Niemiec dotarł niemal nocą. Nie zdążył zjeść kolacji, rozejrzeć się, nawet nie dowiedział się, o której są zawody. Był zmęczony, położył się spać i wstał dosyć późno, bo ok. 11. Wziął prysznic i zszedł na dół na śniadanie. Zdziwił się, gdy się okazało, że... nikogo już nie ma, bo wszyscy są na stadionie.