40 lat temu 13 czerwca wypadł w piątek, ale Rabsztyn - jak podkreśliła w rozmowie z PAP - nigdy nie była przesądna. "Z natury nie jestem osobą przesądną, bo np. jak czarny kot przebiegał mi drogę, to wiedziałam, że spotka mnie coś miłego. Zatem nie bałam się zawodów 13 czerwca, na dodatek w piątek. Także dlatego, że Memoriał Janusza Kusocińskiego bardzo lubiłam i zawsze startowała w nim z dużą przyjemnością, zawsze było to dla mnie święto" - wspominała. Przed startem zawsze miała swój rytuał - poobiedni relaks, najczęściej w postaci drzemki, mała kawa i... delikatny makijaż, który był niezauważalny dla innych. "Później przyjazd na stadion, który był wypełniony kibicami. Trybuny na Skrze +grały+, niepowtarzalna atmosfera bardzo mnie mobilizowała. Na Wawelskiej zawsze można było się spodziewać dobrych wyników. Pogoda dopisała, było ciepło" - relacjonowała wydarzenia sprzed 40 lat. Już na rozgrzewce 28-letnia wtedy płotkarka czuła się świetnie. "Była dynamika, dotarło do mnie, że jestem w świetnej dyspozycji. Wtedy sobie pomyślałam, że mogę pobiec bardzo szybko, choć to nie wynikało bezpośrednio z przygotowań i treningu, gdyż od kilku tygodni ze względu na kontuzję nie przebiegały one tak, jak planował szkoleniowiec" - dodała Rabsztyn.