Ponad pięć lat temu zdobył pan sensacyjnie brązowy medal mistrzostw świata. Potem kontuzja za kontuzją, kolejne operacje i w końcu wrócił pan do reprezentacji. Wielu by po drodze się załamało i odpuściło. Dużo to pana kosztowało? Sylwester Bednarek: - Dużo. Dużo wysiłku, dużo pracy nad psychiką. Dużo wszystkiego. Było ciężko, ale wróciłem. Mimo że tych powrotów zaliczyłem już kilka. Po operacji kolana, po zabiegu ścięgna Achillesa. Trenowałem, zaczynało znowu coś boleć i wracałem na stół. Mam nadzieję, że najgorsze już za mną. Skąd brał pan motywację? - Po każdej kontuzji budowałem formę od początku i za każdym razem wyglądało to obiecująco. Wracałem przecież do rywalizacji. Gdy jednak wydawało się, że jestem w stanie znowu dobić do czołówki, coś się działo. Wiedziałem, że jestem w stanie nadal wysoko skakać. To dodawało mi chyba sił. Inaczej nie mogę tego wytłumaczyć. Korzystał pan w tym okresie z pomocy psychologa? - Nie. Nie czułem takiej potrzeby. Wspierał mnie trener, rodzina, fizjoterapeuta Michał Robak, który wyciągał mnie z kolejnych urazów. Mówił mi cały czas, że będzie dobrze. A mi co innego pozostało? Wierzyłem mu. Teraz wiem, że zdrowie jest najważniejsze. I jak ono będzie, to parę lat jeszcze można się pobawić w skok wzwyż. Ale czasu pan już nie cofanie. Pięć lat uciekło... - To prawda. I pewnie bym teraz był na poziomie Ukraińca Bohdana Bondarenki, czy Katarczyka Mutaza Barshima. Oni się rozwijali, skakali z roku na rok coraz lepiej, a ja w tym czasie musiałem zaliczyć kilka początków. A da się ich jeszcze dogonić? - Na razie nie myślę o tym. 2,40 to bardzo dobry wynik. Mnie stać na razie na 2,35, ale musi się w końcu odblokować głowa. Pojawiają się też błędy techniczne. Poza tym jeszcze muszę popracować nad odbudową mięśni w zamachowej, lewej nodze. Łydka nie jest jeszcze odbudowana, bardzo wolno to idzie. W pełni sprawna jest odbijająca. Nie czuję tutaj żadnego dyskomfortu. Na sezon letni powinno być jednak już dobrze, ale nie tak jak wcześniej. Moim wielkim atutem było, że miałem bardzo szybką lewą nogę. Nie widać było jej ruchu. A teraz jest... standardowa. W Berlinie w mistrzostwach świata, kiedy zdobył pan brąz, miał pan 20 lat. Młodo jak na skoczka wzwyż. Teraz nadal nie należy pan do weteranów, ale doświadczenia ma pan już znacznie więcej. To ważne w tej konkurencji? - W każdej technicznej konkurencji doświadczenie jest bardzo ważne. Ale prawda jest taka, że stresowałem się znacznie bardziej. Czułem się mało komfortowo, bałem się też wysokości. Musiałem się przełamać. Dopiero w mistrzostwach Polski w Toruniu powiedziałem sobie, że przecież wszystko robię dla siebie. Albo pójdzie w końcu do przodu, albo się zatrzymam. Poszło do przodu i chyba już tak będzie. Teraz w halowych mistrzostwach Europy stres także będzie. Możliwe, że nawet większy. Nie boi się pan tego? - Nie. Wóz albo przewóz. Jak już tu jestem, to trzeba walczyć. Zero oporów. Poza tym na ten sezon zimowy jestem już spełniony. Minimum, którego tak bardzo chciałem, uzyskałem. Zostałem mistrzem kraju. Pokonałem następną barierę. Wszystko co tutaj ugram, będzie dla mnie bonusem. Jaki jest najlepszy wiek dla skoczka wzwyż? - Mój. A tak poważnie to wydaje mi się, że między 24. a 28. rokiem życia. Gdybym miał przepracowane normalnie te kilka lat, to teraz powinienem być w życiowej formie. Ułożyło się trochę inaczej. Muszę zatem poczekać. Miejmy nadzieję, że mój czas nadejdzie już za rok, kiedy są igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro. Podczas gdy pan leczył kontuzję, wyrosła w Polsce gwiazda światowego formatu w kobiecym skoku wzwyż - Kamila Lićwinko. - I mnie to jeszcze bardziej mobilizuje. Ona mi pokazała, że można. Tyle lat się męczyła, a teraz pięknie skacze. Bardzo się cieszę. Mówi pan, że dobrze byłoby błysnąć w Rio de Janeiro, ale zapowiada się, że po medal będzie trzeba bardzo wysoko skoczyć. Będzie pan gotowy na aż tak wysokie skakanie? - Przed Londynem w 2012 roku też tak mówiono, a 2,29 dało brązowy medal. To już tylko centymetr. Nie można zatem przewidzieć, co będzie w trakcie olimpiady. Nie twierdzę jednak, że się szykuję, bo za każdym razem jak to mówiłem, to coś się działo, więc nic nie chcę na razie zapeszać. Początek eliminacji skoku wzwyż mężczyzn w sobotę o godz. 10.30. W Pradze rozmawiała Marta Pietrewicz