- Pięć minut po eliminacjach wiedziałem, że zmienię skład, ale poinformowałem o tym dziewczyny w dniu finału - przyznał Matusiński. Jego podopieczne zdobyły pierwszy w historii medal mistrzostw świata w sztafecie 4x400 m. Biegi rozstawne to najbardziej emocjonująca konkurencja w lekkoatletyce. Przekazywanie sobie pałeczki, biegi dla zespołu, a nie indywidualne i trudne decyzje trenerskie to tylko kilka elementów, które sprawiają, że wszyscy na trzy minuty identyfikują się z drużyną na bieżni. Tak było i tym razem. Polskie zawodniczki miały szansę na medal, ale tylko matematyczne. W eliminacjach w Londynie uzyskały szósty czas i wydawało się, że rywalki są tym razem zbyt mocne. Do strefy mieszanej schodziły bez uśmiechu na ustach, mimo że już sam awans do finału był sporym sukcesem. Znalazły się w nim po raz pierwszy od 10 lat. One jednak zrozumiały wtedy, że podium jest poza zasięgiem. W eliminacjach pobiegły w składzie: Małgorzata Hołub, Patrycja Wyciszkiewicz, Martyna Dąbrowska i Iga Baumgart. Wydawało się, że to optymalny układ. Aleksandra Gaworska to przecież debiutantka. Po raz pierwszy była na tak dużej imprezie i jak sama uważała - przyjechała do Londynu, żeby się uczyć i poznawać kulisy światowej lekkoatletyki. Jeszcze inna historia była u Justyny Święty. Ona była dotychczas liderką tej grupy. Miała najlepszy czas sezonu i od lat biegała na ostatniej, najbardziej odpowiedzialnej, zmianie w sztafecie. W połowie czerwca poślizgnęła się na schodach i skręciła staw skokowy. Doszło do uszkodzeń więzadeł. Koniec sezonu - mówili jedni. Inni dawali nadzieję. Tej się uchwyciła. Leczenie, rehabilitacja, walka z bólem i czasem. Zdążyła, choć jeszcze tydzień wcześniej po biegu indywidualnym, w którym uzyskała słaby czas 53,62, sama mówiła, że w sztafecie nie wystąpi, bo nie chce jej osłabiać. Nadchodzi 13 sierpnia. Święty zrobiła dwa dni wcześniej doskonały trening. Wszystkie parametry wskazują na to, że forma wraca. Rano trener Matusiński zabiera dziewczyny na odprawę i informuje je, że w sztafecie dojdzie do dwóch zmian. Wystąpią Gaworska i Święty. - Wymiana dwóch zawodniczek, w tym wstawianie jednej, która słabo wypadła w biegu indywidualnym, a drugiej debiutantki, to była pokerowa zagrywka - przyznał. I faktycznie taka była. Dzień wcześniej, w sobotę powiedział o tym kierownictwu PZLA. Pomysł został zaakceptowany. Ale ta myśl zrodziła się wcześniej. Jak sam mówi - 5 minut po eliminacjach. Kto o tym wiedział? Chociażby doświadczony szkoleniowiec męskiej sztafety Józef Lisowski. - Doradził mi, żebym przespał się z tym jeszcze i na spokojnie przemyślał. Wtedy na głos powiedziałem, że ich "załatwimy". Bo od razu przyszła mi do głowy taktyka. Miałem pomysł i udało się go zrealizować - podkreślił. Zazwyczaj odprawa, w której dziewczyny dowiadują się o składach, jest dzień wcześniej. Tym razem Matusińskiemu zależało, żeby każda z nich była wypoczęta i dobrze spała, dlatego przesunął to na niedzielny ranek. - Wszystkie dziewczyny - także Patrycja i Martyna - zareagowały bardzo pozytywnie. Zaakceptowały ten skład. Wiadomo, każdemu jest przykro, każdy chce biegać, ale nie było po nich widać żalu, rozgoryczenia. Jesteśmy jedną drużyną. One się bardzo przyłożyły do tego sukcesu. Spowodowały, że sztafeta dostała w ogóle szansę na walkę o medale. Dwie dziewczyny bardziej świeże mogły biegać w finale - wyjawił szkoleniowiec. Cel miał przy tym jeden - chciał walczyć o medal. Wielu pukało się w czoło, a on sam w to głęboko wierzył i próbował w ten sposób także nastawić swoje podopieczne. - Uważałem, że jest to najlepsza decyzja. Zawsze stawiam sobie wysokie cele. Liczył się tylko medal. Warto mieć marzenia, trzeba o nie walczyć. Trzeba mierzyć wysoko - podkreślił. O swojej decyzji był przekonany, ale przyznaje, że był to najtrudniejszy moment w jego trenerskiej karierze. - Byłem niesamowicie zestresowany. Napisałem koledze, że takiego uczucia jeszcze nigdy nie miałem, nawet przed igrzyskami w Rio de Janeiro - przyznał. Zarówno Święty, jak i Gaworska bardzo się stresowały. Obie nie wiedziały, czy podołają. - Ale za to ja byłem pewien. Widziałem biegi Oli - zarówno w mistrzostwach Europy do lat 23, jak i w krajowym czempionacie. Wyglądała bardzo dużo i zrobiła kawał pracy. Ona była w szoku, jak się dowiedziała, że w niedzielę powierzam jej trzecią zmianę - opowiadał Matusiński. Także Święty była pewna, że bieg finałowy obejrzy z trybun. Trener jednak podjął ryzyko i postawił ją na czwartą zmianę. - Postawiłem ją przed faktem dokonanym, nawet nie rozmawiałem z nią wcześniej czy da radę, jak ona to widzi. Bała się tej odpowiedzialności, była bardzo zestresowana. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ponieważ tutaj dochodził ten element niepewności, jeżeli chodzi o formę - dodał szkoleniowiec z Katowic. Matusiński ma Święty na co dzień. Widział teraz jakie robi postępy i był przekonany o tym, że sobie poradzi. - Jestem przyzwyczajony do tego, jak Justyna biega. Rozpoczyna dość wolno, ale dysponuje świetnym finiszem. Jest cwana, biega bardzo dobrze taktycznie, widzi co się dzieje na bieżni. Normalnie jakby była w pełni zdrowia, to byłbym przekonany, że w ogóle bezproblemowo medal dowieziemy do mety, nawet rzekłbym na drugim miejscu - opowiadał. Jak Święty dowiedziała się, że pobiegnie na czwartej zmianie... popłakała się. Bała się. Dlatego trener wysłał ją jeszcze do psychologa. - To tylko pokazuje, jak ważna jest ich obecność na takich imprezach, jak mistrzostwa świata czy Europy - zauważyła. Hołub, Baumgart, Gaworska i Święty wynikiem 3.25,41 zdobyły brązowy medal w sztafecie 4x400 m. Zwyciężyły Amerykanki - 3.19,02 przed Brytyjkami - 3.25,00. Impreza w Londynie zakończyła się w niedzielę, a Polacy wywalczyli osiem medali.