Eliminacje bardziej przypominały komercyjny mityng niż mistrzostwa Europy. Spiker, głośna muzyka, zabytkowe otoczenie - to wszystko ma przyciągać kibiców do królowej sportu. Tych nieopodal Ogrodu Zoologicznego w Berlinie było rzeczywiście wielu. Niektórzy zatrzymywali się z ciekawości - nie planując wcześniej oglądania zmagań lekkoatletów. Haratyk (KS Sprint Bielsko-Biała) startował w drugiej grupie i przeszedł eliminacje bez problemu - wszystko załatwiając jednym pchnięciem na 20,59. Dobrze na rozgrzewce w pierwszej grupie wyglądał Bukowiecki, ale później coś w eliminacjach poszło nie tak. Dość powiedzieć, że zawodnik AZS UWM Olsztyn rzutnię opuszczał, będąc przekonanym, że nie awansował do finału. Szczęście się jednak do niego uśmiechnęło, bowiem inni zawodnicy również nie zaprezentowali w upalny poniedziałek w pełni swoich możliwości. Do finału zakwalifikował się z dziesiątym rezultatem - 19,89. - Najgorszy konkurs, jaki mogłem sobie wymyślić. Przykro mi. Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze więcej mogę powiedzieć. Trzy dni temu skręciłem nogę. W ogóle nie byłem pewien, czy tu przyjadę. Wynik 19,89 nie jest szczytem moich marzeń - mówił dziennikarzom chwilę po swoim starcie Bukowiecki. Nie chciał rozmawiać o okolicznościach, w których przyszło rywalizować zawodnikom. Nie zwalał na drewniane koło. Przyjął swoje słabe pchnięcia na klatę. - Nie ma się co usprawiedliwiać nogą, bo na rozgrzewce wszystko wyglądało dobrze. Kostka jest opuchnięta, ale to nie koniec świata. Fajnie, że we wtorek wszyscy będziemy mieli znów takie same szanse i to czy w eliminacjach byłem dziesiąty, czy byłbym dwunasty, nie będzie miało znaczenia - podkreślił Bukowiecki, gdy nieco ochłonął i już wiedział, że jest w finale. Wskazał, że jego zdaniem eliminacje powinny być rozgrywane wśród ludzi - w miastach, bo to dobra forma popularyzacji dyscypliny. - Finały jednak muszą być na stadionie. Tak było od zawsze. Idea igrzysk - już w starożytności - zakładała zmagania na stadionie. Tak powinno pozostać i nie można tego zmieniać - uważa polski kulomiot. Haratyk był bardzo spokojny. Jego zdaniem lepiej byłoby, gdyby na mistrzostwach Europy konkursy eliminacyjne rozgrywano jednak na stadionie. - Co innego komercyjny mityng. Wtedy taka atmosfera jest nawet fajna. Chyba że finały też nie byłyby na stadionie, a w tym samym miejscu, co eliminacje. To co innego. Bo o to głównie chodzi. Nie jest tak, że w mieście mnie coś rozprasza czy przeszkadza. Po prostu teraz jest jeden dzień do finału, a na stadionie będzie kompletnie inne koło. Dzisiejsza rywalizacja nic nam w kontekście przygotowania do walki o medale nie dała - ocenił rekordzista Polski. Podkreślił jednak, że stać go w Berlinie nawet na zwycięstwo. O pechu po konkursie eliminacyjnym w centrum miasta może mówić trzeci z polskich kulomiotów - Jakub Szyszkowski, który pchnął 19,67 i do awansu do finału zabrakło mu trzech centymetrów. W ogólnym zestawieniu uplasował się na... trzynastej pozycji.