Dwa razy dysk wylądował poniżej 60 metra i Małachowski specjalnie palił. W drugim podejściu zahaczył o siatkę. - Jestem rozczarowany. Dwa próbne rzuty były bardzo dobre. Osiągnąłem w nich ok. 65 metrów. Wtedy pomyślałem "wow", jakie to jest proste. Wydawało się, że wszystko idzie lekko, jestem poukładany i gotowy do walki. Zeszło ze mnie napięcie i chęć rywalizacji. Głowa nie wytrzymała. To jeden z powodów - wskazał w rozmowie z dziennikarzami rekordzista Polski (71,84). Dodał, że "nie czuł" dysku i wydawało mu się, że on "chodzi" bardzo blisko jego ciała. - Stres dzisiaj ze mną wygrał. Może przyda mi się kubeł zimnej wody przed przyszłorocznymi mistrzostwami świata. Jest forma, co mam nadzieję pokazać do końca sezonu. Najważniejszy start się nie udał. Trzeba wziąć się dalej do pracy, trenować i spełniać swoje marzenia - podkreślił. Przyznał, że po mistrzostwach Polski w Lublinie, które pewnie wygrał, zaczął rzucać regularnie powyżej 65 metrów. - Jestem zdrowy. Rzucam na treningach nawet powyżej 66 metrów. To mój drugi start w życiu, gdy zrobiłem "zero". Pierwszy był w Oslo na Diamentowej Lidze. To były moje ostatnie mistrzostwa Europy - wskazał Małachowski. Powtórzył po raz kolejny, że będzie chciał kontynuować karierę do igrzysk olimpijskich w Tokio w 2020 roku, gdzie chce zdobyć złoty medal. Zaznaczył, że trzyma kciuki za drugiego reprezentanta Polski Roberta Urbanka (MKS Aleksandrów) i ma nadzieję, że ten zaprezentuje się znacznie lepiej. Kibicuje także swojemu odwiecznemu rywalowi, niemieckiemu lekkoatlecie Robertowi Hartingowi, który po ME w Berlinie kończy karierę. - Walka o medale bez Piotrka to nie to samo. Już zdążyłem uronić łzę - powiedział dziennikarzom Harting. Z Berlina Tomasz Więcławski