Eliminacje mężczyzn w biegu na 800 m odbędą się we czwartek. Kszczot powiedział, że jest spokojny o swój występ, ponieważ jego forma wciąż rośnie. "Bardzo mocna hala, wszystkie biegi wygrane łącznie z finałem mistrzostw świata w Birmingham, więc chociaż dopiero się w tym sezonie rozkręcam, to do Berlina jadę bronić tytułu z ME w Amsterdamie" - zaznaczył. W marcu w Wielkiej Brytanii zawodnik RKS Łódź zdobył złoty medal pokonując dystans w czasie 1.47,47 sekund. "Czas biegu nie ma aż takiego znaczenia. Po pierwsze w hali biega się wolniej. Na otwartym stadionie, np. ME w Zurychu (2014) wygrałem czasem 1.44,20, dwa lata później w Amsterdamie wystarczyło 1.45,18, a na mistrzostwach świata w Pekinie (2015) zwycięzca David Rudisha uzyskał 1.45,84 (Kszczot był drugi czasem 1,46,08 - przyp.PAP). Każda impreza rządzi się zupełnie innymi prawami - warunkami czy zestawem zawodników. Najważniejsze jest więc, żeby temu wszystkiemu w tym właśnie momencie sprostać" - wyjaśnił. Zapytany, czy analizuje biegi przeciwników i kto jego zdaniem może być w Berlinie tym najgroźniejszym powiedział, że już od dawna nie musi zastanawiać się nad tym, jak przygotowani są inni biegacze. "Ponieważ mój występ zależy wyłącznie ode mnie, a nie od formy rywali. Wiem jak pracowałem i że jest bardzo dobrze, więc niech to oni martwią się moją dyspozycją" - podkreślił. Dodał, że na sukces składa się nie tylko pewność własnych możliwości i dopisujące zdrowie, ale także - i to w bardzo dużym procencie - udane życie rodzinne. "Radość w oczach i te przysłowiowe skrzydła to zasługa mojej żony i dziewięciomiesięcznego syna Ignacego. Rola ojca to duża zmiana w moim życiu, więc cieszę się, że mogę spędzać z rodziną sporo czasu chociażby teraz, podczas letnich przygotowań. Móc obserwować jak mój syn rośnie to naprawdę wspaniałe i budujące uczucie" - podkreślił. Kszczot zakończył w niedzielę jedenastodniowe zgrupowanie w Zakopanem. "To dobre miejsce do trenowania. Przede wszystkim wykorzystujemy pokoje hipoksyjne tutejszego Ośrodka Przygotowań Olimpijskich COS. Dzięki temu, że w każdym metrze sześciennym jest mniejsza ilość tlenu, +trenujemy+ krew". W tych pomieszczeniach za pomocą specjalnych regulatorów składu powietrza stworzone są warunki pobytu na wysokości nawet do siedmiu tysięcy metrów. Im wyżej, tym bardziej ograniczona ilość tlenu w tkankach, co powoduje, że organizm wytwarza większą liczbę nośników tlenu (erytrocytów), zwiększając tym samym możliwości wysiłkowe organizmu. Kszczot uważa, że nie każdy może korzystać z hipoksji: "Nigdy nie wiadomo jak organizm zareaguje, czy np. nie będzie strat w regeneracji. U mnie jednak wiele lat doświadczeń pozwoliło wypracować taki schemat, który bardzo dobrze działa i pozwala przez cały rok utrzymać wysokie parametry krwi". Ogólnie pobyt w stolicy polskich Tatr uznał za bardzo udany. "To był taki ostatni szlif z wykorzystaniem osiągnięć nauki. Sam trening był płynny, czyli jeżeli pojawiało się zmęczenie, to z niego rezygnowaliśmy. Pomagały także m.in. poranne pomiary zakwaszenia i kinazy kreatynowej" - podkreślił. Wykazana podczas badania krwi zwiększona aktywność tego enzymu oznacza np. mikro uszkodzenia mięśni szkieletowych na skutek nadmiernego. Po powrocie z Berlina będzie chwila odpoczynku i kolejne starty. "Do końca sezonu będzie ich chyba z sześć. W sierpniu Memoriał Kamili Skolimowskiej (22), no i Diamentowa Liga w Birmingham (18) oraz w Brukseli (31). Poza tym m.in. wrześniowy (8-9) Puchar Interkontynentalny w Ostrawie" - wyliczył. Kszczot myśli już także o igrzyskach olimpijskich w Tokio: "Jest jeszcze trochę czasu, bo my uzyskujemy minima kwalifikacyjne w roku przedolimpijskim. W dwuletnim planie mam m.in. odpuszczenie sobie hali. W tym czasie rozpocznę dopiero przygotowanie do sezonu otwartego, w tym do niespotykanie późno organizowanych mistrzostw świata (28 września i 6 października 2019), których gospodarzem będzie katarska Dauha". Zapytany dlaczego rezygnuje ze startów w hali powiedział, że jego organizm zaczyna powoli odczuwać efekty ciężkiej pracy. "Dwustumetrowe okrążenia, czyli dwa razy krótsze niż na otwartym stadionie sprawiają, że zmęczenie i zakwaszenie mięśni dosięga biegacza zdecydowanie wcześniej, co grozi poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi". To jego zdaniem także wynik prostej kalkulacji. "Jestem jedynym zawodnikiem na świecie, który od 2007 roku przechodzi zarówno przez sezon halowy jak i otwarty. To oznacza dwa trudne cykle przygotowawcze w sezonie, więc większość startujących w ten sposób przez kilka kolejnych lat odnosi dość poważne kontuzje, bądź odnotowuje znaczące spadki formy. Po prostu chcę tego uniknąć" - tłumaczył. Co w takim razie w planach zamiast drugiego cyklu i startów pod dachem? "Oprócz treningów? Bardzo dużo spokoju oraz jeszcze więcej czasu z rodziną, czyli inny i znacznie przyjemniejszy rodzaj ładowania akumulatorów" - podsumował Kszczot.