Tyczkarz klubu OSOT Szczecin dwa lata temu zdobył złoty medal HME w Belgradzie. W sobotę będzie jednym z kandydatów do zwycięstwa w Glasgow, gdzie od piątku do niedzieli odbędzie się kolejna edycja tej imprezy. W niedzielę wygrał mityng skoku o tyczce w Clermont-Ferrand, uzyskując najlepszy w tym roku wynik na świecie - 5,93. Drugi, z takim samym rezultatem, był Amerykanin Sam Kendricks. Obaj atakowali bezskutecznie poprzeczkę zawieszoną na wysokości 6,03. "Cieszę się, że trafiliśmy z formą na mistrzostwa Europy. One są za kilka dni, ale forma nie zniknie. Trzeba jednak podkreślić, że każdy kolejny konkurs to nowe rozdanie" - powiedział Lisek i dodał, że będzie musiał się bardzo spiąć, bo rywale nie odpuszczą i nacisną mocno na obrońcę tytułu. Trenowany przez Marcina Szczepańskiego Lisek potwierdził, że wysokość 6,03 była najwyższą, jaką kiedykolwiek atakował w trakcie konkursu. "To wysokość, która daje już więcej. Sześciometrowych skoków było w historii wiele. Może inaczej - stosunkowo niewielu zawodników w historii skoczyło sześć metrów. Cieszę się, że jestem w tym gronie, ale 6,03 skoczyło już bardzo niewielu, ledwie garstka. To kolejna bariera, którą chcielibyśmy przekroczyć" - podkreślił Lisek. W hali 6,03 lub więcej uzyskało tylko trzech zawodników: rekordzista świata Francuz Renaud Lavillenie - 6,16, legenda lekkoatletyki Ukrainiec Siergiej Bubka - 6,15, a także Australijczyk Steven Hooker - 6,06. Na stadionie takich zawodników jest dziewięciu. Lisek dodał, że jeszcze kiedykolwiek w karierze chciałby skoczyć "chociaż" 6,00, czyli wyrównać własny rekord kraju. "Byłbym tym usatysfakcjonowany w stu procentach. Nie ukrywam jednak, że bolą mnie zawsze opinie, w których dziennikarze piszą, iż wypadłem dobrze, bo skoczyłem 5,93, ale nie udało mi się przeskoczyć poprzeczki zawieszonej na wysokości 6,03" - wspomniał wyraźnie zadowolony z niedzielnego osiągnięcia Lisek. Jak przyznał, żeby dojść do skoku na takiej wysokości trzeba systematycznie i po kolei zaliczać niższe wysokości. "To nie jest łatwe, bo każdy skok powyżej 5,80 to światowy poziom. Wy, my i kibice - trochę zapominamy o tym, jaki jest obecnie poziom skoku o tyczce w porównaniu do innych konkurencji lekkoatletycznych. Jest nam ciężko, ale staramy się sprostać zadaniu. Czołówka światowa cały czas ucieka i idzie do góry. Nie będzie lekko znów skoczyć sześć metrów. Czy będzie to w tym sezonie? Byłoby to coś pięknego, gdyby udało się tyle skoczyć podczas mistrzostw Europy w Glasgow" - zauważył. Polski tyczkarz nie ogląda się na rywali i na to, kto wystartuje, a kogo w Glasgow zabraknie. W jego ocenie jednym z najgroźniejszych rywali będzie Paweł Wojciechowski (CWZS Zawisza Bydgoszcz SL), który w niedzielę we Francji osiągnął 5,80. Dwa lata temu w Belgradzie kolega Liska z kadry zdobył brązowy medal. "On jest przygotowany na dużo wyższe skakanie niż 5,80. Fajnie byłoby, gdyby tyczkarze przywieźli dwa medale z Glasgow. Nie będzie o to jednak łatwo" - ocenił Lisek. Przed startem w HME Lisek wróci jeszcze na jeden dzień do Polski, żeby pobyć z rodziną. Potem rusza już do Szkocji, gdzie w sobotę wieczorem będzie walczył o medal. W stawce tyczkarzy, którzy wystąpią w HME, poza nim i Wojciechowskim, będzie także trzeci z "Biało-Czerwonych" - Robert Sobera (AZS AWF Wrocław), mistrz Europy na stadionie z Amsterdamu z 2016 roku. Autor: Tomasz Więcławski