Trenująca ze swoim mężem Michałem zawodniczka nie ma udanego sezonu pod dachem. Był to jej trzeci start, ale już w mistrzostwach Polski w Toruniu widać było, że ma kłopoty z niższymi wysokościami. - Nie wiem czemu poprzeczka spadała. Nie rozumiem tego - powiedziała mistrzyni świata z 2014 roku z Sopotu. - Wydawało mi się, że przeskakuję nad poprzeczką. Skoki próbne wyszły mi świetnie. Czułam się bardzo dobrze. Nie mam pojęcia, co tutaj się stało. Nie ma we mnie rozżalenia. Po prostu tego nie rozumiem - dziwiła się zawodniczka. Do awansu do finału wystarczyło skoczyć 1,90 m. To Polce nie udało się trzykrotnie. - Wykonywałam wszystko tak, jak powinnam - od początku do końca. Nie wiem dlaczego poprzeczka spadała. Nie będę się zakrywała formą, chociaż wiem, że ona była odpowiednia. Po pierwszym skoku poczułam stopę, z której urazem się zmagam, ale nie to mi przeszkadzało. To nie zdrowie zawiodło - mówiła Lićwinko. Jak podkreśliła, musi się spotkać ze swoim trenerem i mężem w jednej osobie. Ma nadzieję, że wyjaśni jej przyczyny porażki. - On też był w szoku. To był długi konkurs eliminacyjny, ale przecież nie pierwszy w mojej karierze. Co zrobić - takie jest życie. Nie wiem co dalej. Muszę to przemyśleć i przetrawić - zakończyła ze łzami w oczach.