W ostatnim czasie na szkoleniowca i jego zawodniczkę spadła fala krytyki. Wszystko zaczęło się od zamieszania w trakcie zgrupowania w kalifornijskim ośrodku Chula Vista. Cała polska ekipa (w sumie siedmiu zawodników i czterech trenerów) została przeniesiona do innego hotelu, ponieważ - jak twierdzi PZLA i zainteresowani - znaleziono w ich pokoju dwie zamknięte butelki piwa. Odcięła się od tego Włodarczyk, która nigdy w tym ośrodku nie mieszkała i nie miała z tymi wydarzeniami nic wspólnego. Później jednak okazało się, że doszło także do konfliktu na linii grup szkoleniowych Kaliszewskiego oraz Malwiny Sobierajskiej-Wojtulewicz. Wspominali o tym Joanna Fiodorow oraz brązowy medalista igrzysk Wojciech Nowicki, twierdząc, że zostali wyproszeni z rzutni i siłowni, ponieważ Włodarczyk nie życzyła sobie ich obecności. "To bzdura. Nic takiego nie miało miejsca, nie odezwaliśmy się słowem, gdy zawodnicy z drugiej grupy szkoleniowej przyszli na rzutnię, mimo że mieli zaplanowany trening w innych godzinach, a my mieliśmy w tym czasie rezerwację. Tak, zgłosiłem sprawę do kierownika obiektu, ale jaki to miało wpływ na ich wyrzucenie? Żadnego, skoro potem normalnie korzystali z terenów szkoleniowych. Tu chodziło o coś zupełnie innego" - zapewnia Kaliszewski. Jak zaznaczył, powód przełożenia godzin treningu przez grupę Wojtulewicz-Sobierajskiej być może też był inny. "Mamy tak ustawione godziny zajęć sportowych - mówi Kaliszewski - żeby była dostateczna ilość czasu na odpoczynek przed kolejnym treningiem, dlatego tak istotna jest punktualność. Nie chcę nawet myśleć, że zmiany w grafiku innych lekkoatletów podyktowane są względami niezwiązanymi ze sportem. Nie chcę tutaj przekłamywać rzeczywistości, nie obchodzi mnie również, kto co robi w czasie wolnym od treningu, ale na Wielki Kanion dwie godziny się nie jedzie!" Jak zasugerował, marzenia powinno spełniać się za swoje pieniądze, choć w wolnym czasie można się zrelaksować eskapadą. "To nie może mieć jednak wpływu na proces treningowy, a przede wszystkim na plany szkoleniowe innych uczestników zgrupowania, bo to jest nie fair. Z całym szacunkiem, zgrupowanie to nie biuro turystyczne, tylko obóz sportowy. Postępowanie niezgodnie z etyką sportowca i mówienie potem, że to Anita zadziera nosa jest krzywdzące. To najłatwiejsze, a jednocześnie najgorsze, co można zrobić, chwyt poniżej pasa. Anita jest profesjonalistką i nigdy nic nie robi złośliwie. Mam wrażenie, że oni mierzą wszystkich swoją miarą" - dodał. Kaliszewski nie rozumie też innej rzeczy - czemu w ogóle dopuszczono do tego, żeby obie grupy treningowe znalazły się w jednym czasie w tym samym ośrodku. "Konflikt trwa od dwóch lat. PZLA nie robi nic, by go wygasić, a wręcz przeciwnie - dodatkowo go podsyca. Zastanawiam się w jakim celu?" - stawia pytanie. On sam jest gotów na ustępstwa, aby zapewnić komfort pracy sobie oraz swojej podopiecznej. Oboje woleliby nie jechać na zgrupowanie do ośrodka COS "Cetniewo" we Władysławowie właśnie dlatego, żeby nie doszło do kolejnych nieporozumień. W tym samym czasie ma tam być przecież grupa Wojtulewicz-Sobierajskiej. "Dlatego wybraliśmy Arłamów, to byłoby najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Pierwsze zgrupowanie w tym bieszczadzkim hotelu odbyliśmy w listopadzie. Sami byliśmy zaskoczeni urodą tego miejsca i jakością oferty ośrodka, a przecież w czasie naszych podróży widzieliśmy już wiele miejsc. W Arłamowie do szczęścia brakowało nam tylko, albo aż rzutni, o czym powiedzieliśmy prezesowi ośrodka. Ku naszej radości zgodził się na wybudowanie miejsca, gdzie w spokoju i pełnej koncentracji Anita będzie mogła trenować. Niestety, budowa opóźniła się z powodu srogiej zimy, ale mamy zapewnienie, że pod koniec maja rzutnia będzie gotowa. Na pewno skorzystamy z niej w innym czasie. Tym razem jednak musieliśmy szukać alternatywnego rozwiązania. Postawiliśmy na Katar" - tłumaczył. Kaliszewski pyta się także, czemu to oni - on i Włodarczyk - mają się dostosować? "Od wielu, wielu lat mamy dokładnie ten sam system pracy, który przynosi wyniki. Czemu więc mamy go zmieniać? Wolelibyśmy tego nie burzyć. Wszystko czego chcemy, to móc w spokoju przygotowywać się do sezonu" - podkreślił trener rekordzistki świata. Na wyjazd do Dauhy nie zgodził się zarząd PZLA. Oficjalny powód jest taki, że związek nie widzi sensu organizacji obozu w miejscu, gdzie panują wysokie temperatury. Nieoficjalnie mówi się, że chodzi o to, że Kaliszewski ma pod opieką także dwóch katarskich zawodników. "W Katarze jest gorąco, to prawda, ale są reflektory, więc można trenować późnym wieczorem lub z samego rana, kiedy temperatury nie są wysokie. W listopadzie, gdy odbyliśmy pierwsze zgrupowanie w Dausze, byliśmy na rzutni już o 8.30 i wtedy to nikomu nie przeszkadzało. Jestem trenerem i wiem, co robię. Czemu ktoś podważa moje kompetencje? Wolałbym, żeby inni martwili się o siebie, a nie o nas, bo do tej pory sobie radziliśmy z dużym powodzeniem i nadal wszystko jest przemyślane" - zaznaczył. Wraz z Włodarczyk nie mają zamiaru rezygnować z wyjazdu do Kataru. Zaplanowali tam obóz od 25 kwietnia do 17 maja. "Jesteśmy przygotowani na to, że nie dostaniemy zgody PZLA, a co za tym idzie związek nie sfinansuje tego zgrupowania. Mimo to nie będziemy zmieniać naszych planów. Jeśli będzie to konieczne, pokryjemy koszt obozu z własnych środków. Na pewno się on odbędzie" - podkreślił. Kaliszewski jest również zaskoczony doniesieniami prasowymi, jakoby podpisał kontrakt ze związkiem katarskim. Umowy nie podpisał ani z Katarczykami, ani z PZLA, od stycznia nie pobiera żadnej pensji. "Dostałem kontrakt od PZLA drogą mailową 1 marca i traktuję go jako propozycję do negocjacji. W tym roku umowa wygląda całkowicie inaczej niż w latach poprzednich i chciałbym dowiedzieć się dlaczego. Poza tym minister sportu Witold Bańka obiecał trenerom podwyżki i faktycznie je dostaliśmy, tylko czemu ja nie mam tego w umowie? Czemu nie dostałem maksymalnej kwoty?" - pytał Kaliszewski, a Włodarczyk dodała: "Co ja mam jeszcze zrobić, żeby mój trener został doceniony?" I faktycznie - Włodarczyk w zeszłym roku zdobyła złoto olimpijskie, poprawiła rekord świata i została mistrzynią Europy. Nie przegrała ani jednych zawodów. Kaliszewski obala także kolejny zarzut, że nie chce szkolić nikogo poza Włodarczyk. "Nie szkolę nikogo innego od 2012 roku, ale warto zapytać czemu? Chciałem wziąć dwóch chłopaków z warszawskiej Skry. Byli nawet ze mną na zgrupowaniu w Cetniewie, ale PZLA nie zdecydował się na jego sfinansowanie. Jeśli związek nie chce dać mi nikogo do szkolenia, to jak ja mam to zrobić?" - pyta trener i nie rozumie, czemu ma zrezygnować z prowadzenia dwóch zawodników katarskich, skoro dostaje taką szansę. "W mojej drodze do trenera klasy mistrzowskiej PZLA nie partycypowało w kosztach mojego wykształcenia. Za wszystkie kursy płaciłem sam, więc uważam, że mogę wykorzystywać swoje umiejętności tak, jak chcę i nikt nie ma prawa w tym mi przeszkadzać. Mój przypadek ukazuje jak na dłoni poważny problem polskiej legislacji. Brakuje regulacji dotyczących zawodu trenera, w ustawie o sporcie znajduje się zaledwie parę ogólnych zdań odnoszących się do praw i obowiązków szkoleniowca. Być może prawne uznanie trenera za zawód rozwiązałoby wiele problemów związanych z zatrudnieniem, wynagrodzeniem czy pracą z zawodnikami innych państw, a na pewno zamknęłoby rozdział wyzysku tej grupy społecznej. Dziwi mnie, że tylko ja o tym głośno mówię" - zauważył. Przyznał też, że w nowym kontrakcie znalazł się punkt, który stwierdza, że trener musi mieć zezwolenie związku na to, aby szkolić zagranicznego zawodnika. "A co, gdybym powiedział, że to sparingpartnerzy Anity, czy wtedy też byłaby to konkurencja dla Polaków? Jak traktować fakt, że Słowak Marcel Lomnicky trenuje z grupą Pawła Fajdka, którego trenerką jest Jolanta Kumor?" - pyta Kaliszewski i zapewnia, że nigdy nie krył tego, że sam od niedawna trenuje kogoś jeszcze. "Jednak, aby rozwiać wszelkie wątpliwości, mówię jasno: nie jestem związany żadną umową z Katarczykami. Nie podpisałem z nimi żadnego kontraktu i nie otrzymuję żadnego wynagrodzenia. W tej chwili nie jestem związany umową ani z PZLA, ani z Katarem. Jestem trenerem klubowym" - podkreślił. Poprzedni kontrakt z PZLA wygasł z końcem 2016 roku. Od 1 stycznia Kaliszewski (podobnie jak trener motoryki Dorian Łomża) nie otrzymuje pensji, mimo że pracuje z Włodarczyk. "Gdyby nie nagrody, nie mielibyśmy z czego żyć. Regułą jest, że umowa z PZLA jest podpisywana w marcu lub w maju z wsteczną datą 1 stycznia, a wynagrodzenie jest wyrównywane. Czy tak powinno być? Wyjątkiem był zeszły rok, kiedy minister Bańka nakazał, by pieniądze były wcześniej i faktycznie były" - przyznał. W tej chwili Kaliszewski bierze pod uwagę wszystko - także to, że w ogóle nie podpisze umowy z PZLA. "Jednak nie to jest moim celem. Dziś jednak nie wiem, w którym kierunku pójdą negocjację z PZLA i czy znajdziemy kompromis. Chciałbym, żeby tak było. W tej chwili jestem zdruzgotany tym, co robi związek" - powiedział. Marta Pietrewicz