Na bieżni lekkoatletycznej w trakcie biegu przeszkodowego na 3 kilometry zawodnicy mają do dyspozycji wyznaczone tory. Wyprzedzanie odbywa się po nich, według określonych zasad. Most w Grudziądzu ma nieco ponad kilometr, a 27 września 1981 roku przestały tu obowiązywać jakiekolwiek zasady. Skutki były opłakane. W wypadku Bronisława Malinowskiego wszystko było spektakularne. 3 kilometry z przeszkodami to bieg, który wydaje się mało widowiskowy. Osiem minut na bieżni - sporo. Siedem monotonnych okrążeń stadionu, podczas których aż tak wiele się nie dzieje. Bywa, że w trakcie takiego biegu realizatorzy imprez lekkoatletycznych pokazują przebitki na inne konkurencje, żeby jakoś zabić ten czas. Bronisław Malinowski - sportowiec pościgowy Nie w wypadku Bronisława Malinowskiego. On osiem minut monotonnego biegu po bieżni zamienił w spektakl. Jego dwa wyścigi przeszkodowe z igrzysk olimpijskich w 1976 i 1980 roku przeszły do legendy polskiego sportu nie tylko z uwagi na ich zakończenie, ale także na przebieg. To w zasadzie były dwa krótkometrażowe filmy sensacyjno-przygodowe, a nawet filmy grozy, w których brała udział cała Polska. - Oj, to będą emocje. Osiem minut emocji - mówił komentujący bieg na moskiewskim stadionie. Nie pomylił się, bo nudą nie powiało w zasadzie ani przez chwilę. Od momentu, gdy do przodu wyrwał się ten Filibert Bayi, którego nazwisko odtąd miał znać prawie każdy Polak i które powtarzane było w polskich kolejkach po mięso, cukier, kawę i meblościanki w epoce PRL. Tadeusz Pietrzykowski nie był jedyny. W obozowej rzeczywistości istniała liga boksu Pościg Bronisława Malinowskiego za Filibertem Bayi był starciem szaleństwa ze świętym spokojem, serca z rozumem. A sprawa nie była łatwa, bo podczas tego pościgu serce podpowiadało Polakowi co innego niż rozum. Pamiętajmy, że nasz biegacz przegrał bieg na 3 kilometry z przeszkodami podczas poprzednich igrzysk w Montrealu w 1976 roku. Wiedział, że to jego rewanż i jego szansa. Nie mógł pozwolić jej uciec. Tymczasem ten zawodnik z Afryki, ten szalony Filibert Bayi pomknął do przodu od samego początku, od pierwszej przeszkody. Tanzańczyk narzucił mordercze tempo, które początkowo wytrzymali jedynie inny Afrykanin, etiopski przeszkodowiec Eshetu Tura. Nawet on jednak w końcu odpadł. Polak wiedział, że to jest chwila jego próby - nie tylko ciała, ale i nerwów. Tanzańczyk pochodził wszak z masajskich równin, gdzie krajowcy biegali tak, jak Europejczykom nawet się nie śniło. Wiedział, że Bayi narzuca mordercze tempo, że tak zrobił w półfinale. Wtedy wygrał, pokonał Malinowskiego. Wiedział to wszystko i musiał decydować - zachować spokój czy dać ponieść się uczuciu? Trudna sprawa. Bronisław Malinowski mógł przejść do historii sportu jako ten wiecznie drugi. W Montrealu - drugi, może w Moskwie - również drugi. A przecież na moskiewskich i wcześniej montrealskich igrzyskach triumfy odnosiło wielu polskich sportowców. Srebrny medal bladł przy tych osiągnięciach, nawet zdobyty po spektakularnym wyścigu, jak w Montrealu w 1976 roku. Wtedy, na kanadyjskiej bieżni nie dał rady dogonić Andersa Gärderuda. Szwed to był fenomen absolutny, człowiek o żelaznym sercu i płucach z tytanu. Polak pozwolił mu uciec za daleko i nie był w stanie nadrobić strat na ostatnich metrach. Srebro zawdzięczał temu, że szarżujący na Szweda biegacz z NRD Frank Baumgartl podniecił się za bardzo. Ruszył z furią, podkręcił finisz, jakby zapomniał, że to nie jest płaski tartan, że tu są też przeszkody. Źle obliczył kroki, stracił równowagę, runął jak długi na ostatniej przeszkodzie. Ostatniej! To była dobra nauczka także dla Polaka. Przyspieszysz, zmienisz swój rytm, zakłócisz go i nie tylko możesz go nie wytrzymać fizycznie. Ale w biegu przeszkodowym możesz na dodatek leżeć jak długi, gdy na płotku czy rowie z woda zabraknie tchu, sił, równowagi czy rytmu. No tak, ale ten szalony zawodnik z Afryki uciekał niesamowicie i miał wielką przewagę. Malinowski musiał decydować w jednej chwili - ruszyć czy czekać? Tragedia na moście w Grudziądzu. Jeden dzień ma znaczenie Zabytkowy most w Grudziądzu nad szeroką w tym miejscu Wisłą ma nieco ponad kilometr długości. To tyle, co długi finisz w biegu przeszkodowym. 27 września 1981 roku trwały na nim prace remontowe, gdy wjechał nań Bronisław Malinowski w swoim audi 80. Długo zastanawiano się, skąd tam się wziął. To nie była standardowa droga, którą jeździł. Wiele wskazuje na to, że chciał przejechać przez most na stację benzynową, by zatankować. Następnego dnia miał jechać do Warszawy, nie chciał zostawiać tego na ostatnią chwilę. Zimna wojna na strzykawki. Nieczysta gra między ZSRR a USA Dzisiaj zatankowanie auta to kilka minut, wliczając w to zapłatę przy kasie. Wtedy, w czasach niedoborów i kartek tankowanie samochodu było operacją, którą należało starannie i zawczasu zaplanować. Bronisław Malinowski właśnie to zrobił. Wjechał na most, na którym trwały prace remontowe i ruch odbywał się wahadłowo, jednym pasem. Naprawa nieco wygiętej blachy poszycia mostu i powstającej dziury miała także ruszyć następnego dnia, w poniedziałek. Jak donosiła "Gazeta Pomorska", tej niedzieli drogowcy jedynie ustawili barierki i planowali prace. Nie wykonywali remontu, jedynie chcieli przygotować sobie wcześniej miejsce pracy. Gdyby zrobili to następnego dnia, polski biegacz by żył. Bronisław Malinowski czekał cierpliwie na swoją kolej. Kiedy nadeszła, miał na moście pierwszeństwo. Naprzeciw stał autobus PKS, oczekując na to, aż uprzywilejowany pierwszeństwem samochód osobowy przejedzie. Wszystko odbywało się sprawnie, więc polski lekkoatleta ruszył. "Bronek! Bronek! Bronek!" Sprawa wyglądała na beznadziejną. Ani Bohdan Tomaszewski, ani w zasadzie nikt, kto oglądał biegi przeszkodowe nie przypominał sobie, by ktoś w olimpijskim finale osiągnął aż tak miażdżącą przewagę nad resztą stawki jak Filibert Bayi uciekający w Moskwie w 1980 roku. Sięgała ona trzeciej części okrążenia. Była znacznie większa niż przewaga Andersa Gärderuda w Montrealu. Bez szans. Bronisław Malinowski wiedział, że biegacze z Afryki są fenomenalni. Zdążył się przekonać, że natura oraz okoliczności, w jakich żyli w swej ojczyźnie, sprawiły iż ich wydolność była potężna. Był tego świadom, gdyż sam przez pewien czas trenował w Afryce. Biegał z Etiopczykami, kenijskimi Masajami, wiedział do czego są zdolni i jak niezwykle ich ciała przystosowały się do wyniszczającego biegu. Miał jednak także pewność co do swego organizmu. Robert Malinowski, brat Bronisława i przez lata prezydent Grudziądza, opowiedział mi historię o tym, jak ze swoim bratem w czasie długiej przerwy w szkole biegał do domu na obiad. Przerwa trwała 20 minut, więc musieli się spieszyć. - I nigdy nie mogłem go dogonić - wspominał. W Polsce mówiło się o tym, że fenomen Bronisława Malinowskiego nie brał się tylko z ciężkiego treningu, ale także z jego ciała. Polak miał mieć odrobinę odmienny kształt czerwonych krwinek, podobny właśnie do erytrocytów zawodników afrykańskich, które dzięki temu lepiej przyswajały tlen w czasie biegu. Ile jednak było w tym prawdy, nie wiadomo... Wiadomo, że do dzisiaj polski biegacz pozostaje ostatnim zawodnikiem spoza Afryki, który zdobył złoto na dystansie 3 km z przeszkodami. Od igrzysk w 1984 roku byli to Kenijczycy, a na ostatniej imprezie w Tokio wygrał Soufiane El Bakkali z Fezu w Maroku. Świadomy swych możliwości Bronisław Malinowski czekał. Wiedział, że Filibert Bayi nie ma organizmu potężniejszego niż on. Zapewne czuł, że Tanzańczyk przesadził i że drugiego w krótkim czasie biegu w takim tempie nie wytrzyma. Nie pomylił się. Ruszył i tak rozpoczął się jeden z najsłynniejszych pościgów w dziejach polskiego sportu. Z każdym metrem Malinowski dochodził rywala. - Zmniejsza się ta przewaga! Zmniejsza! Zmniejsza! - wołał komentator. W te osiem nie-nudnych minut Polak zafundował widzom palpitacje serc podobne do tych, które on miał w trakcie biegu. W osiem minut stał się legendą i sławą polskiego sportu. Tragedia na moście. Nieszczęsny kamaz Wszystko trwało kilka, kilkanaście sekund. Bronisław Malinowski ruszył, by przejechać most zgodnie ze wskazaniami kierujących ruchem. Autobus PKS stał grzecznie i oczekiwał na swoją kolej. Nie był jednak sam naprzeciw polskiego lekkoatlety. Zjawił się tam jeszcze samochód ciężarowy marki kamaz z jego spieszącym się wielce kierowcą. Plotka głosiła, że kierujący kamazem spieszył się, bo miał jakąś pilną robotę. Możliwe, że jedną z tych popularnych w PRL chałtur kierowców państwowych ciężarówek. Nie chciał czekać, ruszył od razu i ominął stojący autobus. Znalazł się naprzeciwko audi Bronisława Malinowskiego. Osobówka została zmieciona z mostu i wkomponowana w barierki. Pogotowie i lekarze przybyli na miejsce. Według zeznań świadków, medyk chwycił przez okno samochodu rękę mistrza i zbadał puls. Machnął ręką. - Niech go pan ratuje! To Bronisław Malinowski, nasz mistrz olimpijski - mieli wołać ludzie, ale nie było już kogo ratować. Pogromca olimpijskich bieżni, ostatni Europejczyk szybszy od afrykańskich biegaczy już nie żył.