10. edycja mityngu Orlen Copernicus Cup, zaliczanego do cyklu World Athletics Indoor Tour Gold, zaczęła się więc bardzo pechowo. Na pierwszy ogień poszli właśnie sprinterzy - rywalizowali w dwóch biegach eliminacyjnych, które miały wyłonić ośmiu finalistów. Dominik Kopeć wydawał się być pewniakiem do występu w finale - kilka dni temu w Erfurcie uzyskał już bardzo dobry rezultat 6.59 s, podobnie było przecież rok temu, gdy też przyspieszał z występu na występ. By ostatecznie uzyskać w Stambule 6.53 s, czyli zaledwie o dwie setne gorzej od rekordu kraju Mariana Woronina. Ogromny pech Dominika Kopcia. Mistrz Polski upadł już za metą, był drugi Tyle że występ sprintera Agrosu Zamość zakończył się fatalnie. Może nie pod względem sportowym, bo Kopeć miał niezły czas reakcji i rywalizował o pierwsze miejsce w biegu z Japończykiem Akihiro Higashidą. Na finiszu minimalnie przegrał, dokładnie o cztery setne, ale nie to było najważniejsze. Polak bowiem chwycił się za nogę w okolicach uda, po chwili - aby nie stawiać jej na tartanie - kontrolnie upadł na bok. I w takiej pozycji już pozostał, nie potrafił wstać. Jego kolega z kadry Jakub Lempach od razu pokazał organizatorom, że potrzebna będzie pomoc medyczna i nosze. I na nich mistrz Polski z Gorzowa z czerwca zeszłego roku opuścił halę. Po chwili zaś spiker ogłosił, że Kopeć nie będzie startował w finale - zastąpi go Słowak Jan Volko. Tyle że akurat występ w tym decydującym biegi w Toruniu jest najmniej ważny. Jeśli bowiem po badaniach okaże się, że 28-letni zawodnik naderwał mięsień, to jest praktycznie pewne, że zabraknie go w halowych mistrzostwach świata w Glasgow. A na dodatek taki uraz może zakłócić przygotowania do przedolimpijskich eliminacji sztafet, które na początku maja odbędą się na Bahamach. Oliwer Wdowik znów świetnie, jak w Łodzi. W finale wyrównał rekord życiowy W finale pobiegnie dwóch Polaków, najlepszy czas uzyskał w półfinale Oliwer Wdowik. Od w drugim biegu, szybszym, był także drugi - z czasem 6.62 s. Przegrał tylko z Brytyjczykiem Jeremiahem Azu (6.58 s). Piąte miejsce zajął tu Adrian Brzeziński (6.69 s), to ostatecznie też dało kwalifikację, z czasem. Z pierwszego biegu, spośród Biało-Czerwonych, do finału awansował pierwotnie tylko Kopeć. Szansy nie wykorzystali: czwarty Jakub Lempach (6.75 s) i piąty - co jest sporą niespodzianką - Marek Zakrzewski (6.78 s). 18-latek ze Słupska zaspał jednak na starcie (reakcja na poziomie - 0.219 s), później próbował gonić rywali, ale dopadł tylko Holendra Jorisa van Goola. W zaciętym finale nieznacznie szeroką ławę zawodników wyprzedził Azu - uzyskał czas 6.57 s, o jedną setną lepiej niż półtorej godziny wcześniej. A tuż za nim finiszował Wdowik - jego 6.60 s oznaczało wyrównanie rekordu życiowego sprzed półtora tygodnia.