Właściwie nie było dnia, za który można by pochwalić organizatorów. Od początku lekkoatletycznych mistrzostw Europy szwankował transport. Właściwie busy kompletnie nie jeździły według rozkładu, a lokalizację przystanków zmieniano kilka razy w czasie tygodnia. Z kolei w dniu, w którym był rozgrywany półmaraton, lekkoatletów wysadzano około dwóch kilometrów od stadionu. Pojawiały się nerwy, bo musieli się oni spieszyć do call roomu, a dodatkowo, zamiast wypoczywać przed startem, musieli pospiesznie pokonywać metry, by jak najszybciej dojść do stadionu. To było bardzo niepoważne ze strony organizatorów. Bolesna lekcja dla polskiego talentu. "Jestem tym zniesmaczony" Organizacyjne wpadki i chaos w mistrzostwach Europy Pierwszego dnia mistrzostw Europy lekkoatleci w ogóle nie dostawali wody na stadionie ani też w strefie wywiadów. To zmieniło się dopiero kolejnego dnia. Od początku były też problemy z toaletami na stadionie rozgrzewkowym. Początkowo było tylko po jednym sanitariacie dla kobiet i mężczyzn. Z czasem jednak dowieziono kolejne, ale i tak pojawił się duży problem przed rywalizacją sztafet. Problemem były też ceremonie medalowe. Zwłaszcza te, które odbywały się po wieczornej sesji. One zaczynały się grubo po godzinie 23., a to nie jest najlepsza pora dla sportowców. Zwłaszcza dla tych, którzy swoje medale zdobywali dzień wcześniej. Tak było choćby w przypadku dekoracji 100 m kobiet. Finał tej konkurencji był zaplanowany na niedzielę wieczorem. Ceremonia dekoracji odbyła się dopiero w poniedziałek o godz. 23.20, a nie przed sesją wieczorną, jak wiele innych. Z kolei następnego dnia zawodniczki musiały już rywalizować w eliminacjach sztafety. Nie dziwi fakt, że Ewa Swoboda była wściekła na organizatorów. - Nie wiem, kto wymyślił dekorację 100 metrów o godzinie 23.20, gdy jeszcze do hotelu mamy pół godziny drogi. Bardzo późno poszłam przez to spać i nie jestem zupełnie wypoczęta. Mój układ nerwowy jest cały rozwalony, bo było wiele emocji. Chciałam dać tej sztafecie jak najwięcej. Starałam się, jak mogłam. Niestety nie była to ta Ewa, którą znacie z ostatniej zmiany. Mam nadzieję, że to jest ostatnia impreza mistrzowska we Włoszech - złościła się wicemistrzyni Europy w biegu na 100 m. Z wielkim chaosem mieliśmy do czynienia w finale biegu na 10 000 m. Postanowiono, że wszystkie lekkoatletki wystąpią w jednym biegu. W sumie było ich 33. To doprowadziło do problemów z liczeniem okrążeń. Zawodniczki mocno też utrudniały rywalizację skoczkom wzwyż. Do tego już na starcie pojawiły się problemy z aparaturą, a na trasie biegu nie było żadnego stoiska z wodą, czy namoczonymi gąbkami. Tego samego dnia w finale trójskoku przy - jak się później okazało - najdalszej próbie, przestała działać na skoczni elektroniczna podziałka. Nie popisali się też sędziowie Patrząc na to, jak to wszystko wyglądało w Rzymie, to może dobrze się stało, że Włosi nie otrzymali organizacji mistrzostw świata. Muszą się jeszcze wiele nauczyć, bo takiego bałaganu, jaki tu panował, już dawno nie było. Do tego wszystkiego dochodziły wpadki sędziów, a tych było naprawdę sporo. To wszystko miał związek z nowymi technologiami stosowanymi w tym sporcie. Firma, która obsługiwała aparaturę, niestety od lat zawodzi. Notorycznie zdarzają się problemy z wynikami. O chaosie, jaki zgotowali sędziowie, pisaliśmy już wcześniej w artykule: Chaos na mistrzostwach Europy. Do protestów ustawiają się kolejki. Za to pod względem sportowym było całkiem nieźle. Padło wiele wartościowych wyników, ale też była zacięta rywalizacja, która dostarczyła nam wielu emocji. I oczywiście w pamięci pozostanie show, jaki zrobił Gianmarco Tamberi. Z Rzymu - Tomasz Kalemba, Interia Sport