Malwina Kopron w 2017 roku została w Londynie brązową medalistką lekkoatletycznych mistrzostw świata w rzucie młotem. To był dla niej wyjątkowy rok. Została też wtedy mistrzynią Uniwersjady, ustanawiając przy okazji rekord życiowy 76,85 m, którego do dziś nie pobiła. Cztery lata później w Tokio została brązową medalistką igrzysk olimpijskich. Wtedy rzucała w sezonie ponad 75 m. Szok już w pierwszym starcie. Paweł Fajdek "dostał prztyczka w nos" Malwina Kopron: Jestem zupełnie inną osobą. Życie mnie zmieniło Ostatnie dwa lata były jednak naznaczone cierpieniem. Kopron zmagała się z bolesnymi kontuzjami. Miała też problemy rodzinne i osobiste. To wszystko przełożyło się na słabsze starty. Z trzech ostatnich imprez mistrzowskich wróciła z niczym. Albo odpadała w eliminacjach, albo - jeśli już awansowała do finału - nie zaliczała żadnej próby. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Zacznę przede wszystkim od pytania o zdrowie, bo w ostatnim sezonie od rozmów z tobą aż wszystko bolało, kiedy słyszało się, z czym się zmagasz. Dalej cierpisz, czy udało się wyleczyć biodro? Malwina Kopron: Jestem zdrowa, choć może nie na sto procent. Na szczęście jednak problemy z biodrem zostały rozwiązane. Leczyłam się przez trzy miesiące. Cały okres roztrenowania poświęciłam na powrót do zdrowia. Mam drobne problemy zdrowotne, ale na szczęście nie wykluczają mnie one z treningu. Jeśli zatem będzie tak, jak teraz, to będę zadowolona. Jak się prezentujesz na treningach? Są powody do optymizmu? - Jak na ten okres, to nie jest najgorzej. Trenuję solidnie i codziennie. Z wyjątkiem niedzieli. Jeszcze nie jestem w formie, ale mam nadzieję, że w tej będę w sierpniu w czasie igrzysk. Sezon rozpocznę w połowie maja. Mam zatem jeszcze ponad dwa tygodnie na złapanie świeżości. Na razie jestem jeszcze w mocnym treningu. Gdzie będzie ten pierwszy start? - W Kielcach na Memoriale Zdzisława Furmanka (12 maja - przyp. TK). Tak przynajmniej planuję. Potem mam start w Chorzowie na Memoriale Janusza Kusocińskiego (18 maja - przyp. TK). W sumie w maju będę miała pięć startów. Mam nadzieję, że wraz z każdym kolejnym będzie coraz lepiej. Oby, bo brakuje u ciebie dobrego rzucania w ostatnich sezonach. By myśleć o sukcesach, trzeba będzie pewnie rzucać na poziomie 75-76 m, a może nawet więcej? - Nie będę ukrywać, że rekord życiowy byłby dla mnie wisienką na torcie. Wiem, że na rzucanie 76 metrów trzeba być w dużym gazie. Nie czuję jeszcze, bym miała na tyle, ale liczę na to, że będę się kręciła w dalszej części sezonu w granicach 74-75 metrów. Wiem, że stać mnie na takie rzucanie. A czy mogę rzucać 78-80 metrów? Nie wiem. Na ten moment powiedziałabym, że nie. Wierzę jednak, ze rzucanie w granicach 75 metrów pozwoli myśleć realnie o walce o medale. Twoja życiówka jest już dość stara, bo ma prawie siedem lat, więc fajnie byłoby ją odświeżyć? - Wtedy, kiedy uzyskałam 76,85 m, to był dziesiąty wynik w historii lekkoatletyki. To było coś niesamowitego. Tyle lat minęło już od tego wyniku. Nie ukrywam, że brakuje mi takiego rzucania. Cały czas ciężko trenuję, ale jednak nie przekłada się to na dalekie rzuty. Może problem leży gdzie indziej? - Może kilka lat temu narzuciłam sobie niepotrzebnie presję. Sama na siebie. Zamiast skupić się na rzucaniu, to ciągle czegoś szukałam. Czegoś nowego, co mogłoby być lepsze. Niekoniecznie to jednak okazywało się dobre dla mnie. Do tego doszły jeszcze perturbacje ze zmianą trenera. Ze względu na poważną chorobę dziadka musiałaś pracować z kimś innym. Teraz wróciłaś już do treningów z dziadkiem? - W tym wszystkim najważniejsze jest to, że dziadek jest zdrowy. Jest pod opieką onkologa, bo dziadek walczył z nowotworem złośliwym. To była walka o życie. To wszystko odbijało się też na mnie, bo dziadek jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. W czasie choroby dziadka wszystko inne zeszło na dalszy plan. Teraz kiedy jest już lepiej, wróciłam do treningów z dziadkiem. W czasie dalszych wyjazdów dołączyłam do Asi Fiodorow i Wojtka Nowickiego. Teraz jestem w Spale i próbuję wrócić do tego, co robiłam kilka lat temu, kiedy moje rzuty wyglądały całkiem dobrze. Mam nadzieję, że to wszystko pomoże mi w odnalezieniu dobrej dyspozycji. Bardzo ciężko jest pozbyć się tych nawyków z czasu, kiedy źle rzucałam, ale robię wszystko, by to się udało. Są treningi, na których fajni to zaczynam robić, ale są też takie, na których się denerwuję, bo chciałbym już dobrze rzucać. Potrzebuję jednak cierpliwości i szybkich nóg. Pracujesz z psychologiem? Pytam, bo trzy ostatnie duże imprezy zakończyły się dla ciebie klapą? - Jeśli nie mam pewności w tym, co robię w kole, to potem przekłada się to bardzo na moje psychiczne nastawienie. Jeżeli czuję sprzęt i wiem, jak to robić, to robię to automatycznie. Kiedy jednak zaczynam kombinować, to wtedy głowa trochę zawodzi. W ubiegłym roku moja głowa była dodatkowo zaprzątnięta czymś innym i różnymi prywatnymi sprawami. Pracuję jednak z psychologiem i psychoterapeutką. Jest lepiej, ale jednak te dwa lata dały mi bardzo w kość. Pamiętasz jeszcze o tym, że jesteś medalistką olimpijską? - Jeszcze tak. Niestety ostatnie dwa lata były dla mnie bardzo trudne i te złe momenty ciągle siedzą mi w głowie. Patrzę na ten medal i czasami mam takie dni, że nie dowierzam, że to osiągnęłam. Kiedy widzę filmiki z tego startu, to tak, jakbym widziała zupełnie inną osobę. Albo się starzeję, albo te dwa ostatnie lata tak mnie po prostu ukształtowały. Co cię tak zmieniło? Życie? - Nie wiem, czy to dobrze brzmi, ale tak. Wszystkie moje porażki i problemy dziadka bardzo się na mnie odbiły. Do dzisiaj nie pozbierałam się jeszcze po śmierci mojego psa. Byłam z nim związana przez 14 lat. To prawie połowa mojego życia. Minął ponad rok, a nadal jest nam ciężko. Może wyglądam na twardzielkę, ale jednak jestem bardzo wrażliwą osobą. Jestem podatna na takie rzeczy. Nie mówię jednak, że składam broń. Na pewno będę walczyła, bo to jest też moja praca, ale również hobby. Zobaczymy, jak ten sezon wyjdzie, a potem będę decydowała, co dalej. Mówisz o przykrych chwilach, ale te przyjemne też są. W twoim życiu wiele się zmieniło w ostatnich miesiącach? - Dla mnie najważniejsze jest to, że dziadek jest zdrowy i to na pewno mi pomaga. Poza tym trafiłam na cudownego faceta, który jest moim narzeczonym. Już powoli planujemy ślub i wspólną przyszłość. Dzieją zatem też te dobre rzeczy, ale jednak te złe też się niestety pojawiają. Mówisz bardzo enigmatycznie. - Kiedyś pewnie powiem coś więcej na ten temat, ale na razie nie chcę. Nie jestem jeszcze na to gotowa. Wracając do narzeczonego i waszych zaręczyn. Jak się poznaliście? - To był przypadek. Mój znajomy ma siłownię w Puławach. Po sezonie w 2022 roku chciałam się trochę poruszać i podpytałam go, czy ma trenera od przygotowania motorycznego. I właśnie polecił mi Matusza, który jest naprawdę bardzo dobry w tym, co robi. Po kilku treningach już się spotkaliśmy. Miłość w nas rozkwitła. Po miesiącu już razem zamieszkaliśmy. Po nieco ponad roku oświadczył się i planujemy dalszą przyszłość. Siłownia i to jeszcze w Puławach była chyba ostatnim miejscem, w którym myślałam, że znajdę faceta. A jednak. Życie potrafi zaskakiwać. Mateusz dodatkowo pracuje w jednostce wojskowej w Dęblinie. Wprawdzie jako cywil, ale tam też odpowiada za sport. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport