Koszmar. Tak wygląda grób wielkiego polskiego mistrza
Józef Szmidt to jedna z największych postaci w historii polskiego sportu. To dwukrotny mistrz olimpijski w trójskoku (1960 i 1964) i dwukrotny mistrz Europy (1958 i 1962), a także rekordzista świata. Jako pierwszy człowiek w historii pokonał granicę 17 metrów. Szmidt zmarł w lipcu 2024 roku w wieku 89 lat. Teraz jego grób odwiedził Stanisław Puna, wieloletni prezes Zachodniopomorskiego Związku Lekkiej Atletyki. Trzeba przyznać, że widok był przygnębiający.

Józef Szmidt dokonywał rzeczy wielkich. To był jeden z najlepszych wówczas lekkoatletów na świecie. W 1960 roku, mając już na koncie tytuł mistrza Europy w trójskoku, najpierw podczas zawodów na stadionie Leśnym w Olsztynie ustanowił fenomenalny, jak na owe czasy, rekord świata: 17,03 m! (5 sierpnia 1960 roku). Wynik ten był lepszy od poprzedniego rekordu świata, należącego do Rosjanina Olega Fiedosiejewa, aż o 33 cm.
Dzień później na pierwszej stronie "Przeglądu Sportowego" ukazał się tytuł: "Skok, który zadziwił świat! 17,03 polskiego >>kangura<< Józefa Szmidta". Wynik Polaka został poprawiony dopiero osiem lat później.
Józef Szmidt z rekordem świata, na igrzyskach znokautował rywali
Tym samym na igrzyska olimpijskie do Rzymu (1960) Szmidt jechał w roli faworyta. I faktycznie polski "kangur" znokautował wszystkich rywali. Już w eliminacjach pobił rekord olimpijski sławnego Brazylijczyka Adhemara Ferreiry Da Silvy, uzyskując 16,44 m. W finale Szmidt objął prowadzenie już w pierwszej kolejce, skacząc 16,78 m - był to jednocześnie drugi wynik, jaki uzyskano kiedykolwiek na zawodach lekkoatletycznych. Pierwszy również należał do Szmidta (17,03 m).
W trzeciej próbie Polak jeszcze raz pobił rekord olimpijski - sędziowie zmierzyli 16,81 m. Tym samym Szmidt legitymował się trzema najlepszymi na świecie wynikami w trójskoku. Na dwóch pozostałych miejscach na podium uplasowali się zawodnicy z ZSRR Władimir Goriajew (16,63 m) i Witold Krejer (16,43 m).
- Kiedy człowiek staje na rozbiegu i skacze najdalej, jak potrafi, brakuje myśli. Nie pamiętam swojej złotego skoku w Rzymie, nie pamiętam też tego skoku, którym pobiłem rekord świata. Po tych skokach też chyba o niczym nie myślałem. Po prostu się cieszyłem. W takich chwilach radość przysłania wszystko - mówił pan Józef wiele lat temu w rozmowie ze mną.
Raczej stronił od mediów. Miał bowiem do nich żal. W tym wypadku nadarzyła się jednak okazja, bowiem Szmidt pojawił się wiele lat temu na spotkaniu z okazji 50-lecia igrzysk olimpijskich w Rzymie w siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Szmidt urodził się w 1935 roku w Miechowitz, obecnie dzielnicy Bytomia, a wówczas mieście na terenie ówczesnych Niemiec.
Kolejne złoto olimpijskie, choć zanosiło się na klęskę
Po sukcesie w Rzymie "Kangur" okazał się także bezkonkurencyjny cztery lata później w Tokio, choć przez wiele miesięcy przed zawodami bardzo cierpiał. Rozeszła się wiadomość o tajemniczej chorobie naszego skoczka. Coraz bardziej bolała go noga. Wreszcie 29 czerwca profesor Adam Gruca dokonał operacji wycięcia kaletki maziowej kolana. Do igrzysk pozostawało zaledwie 100 dni, a przecież konieczna była jeszcze rehabilitacja i czas na odpowiedni trening.
Tymczasem 11 lipca doszło do kolejnego nieszczęścia. Nastąpiło naderwanie przyczepu więzadła stawu kolanowego, wdarł się stan zapalny. Wytworzyła się cysta Bakera, czyli płyn smarujący staw kolanowy przedostał się w okolice więzadeł. Start w Tokio stanął pod dużym znakiem zapytania. Ze szpitala Szmidt wyszedł 1 sierpnia, już dzień później udał się pierwszy rozruch. Do startu pozostawało niewiele czasu (16 października).
Specjaliści od lekkiej atletyki odradzali start w igrzyskach, uważając, że zawodnik jest już za stary na olimpiadę. Na przekór wszystkim Szmidt jednak zaciskał zęby z bólu i trenował. Ostatecznie w końcu września trener Tadeusz Starzyński uznał, że nasz "kangur" jest gotowy do występu. Szmidt poleciał więc do Kolonii na mecz z Niemiecką Republiką Federalną, gdzie wystartował w skoku w dal. Zajął ostatnie miejsce ze słabym wynikiem 7,25 m. Na początku października, kiedy wiedział już, że pojedzie na igrzyska, uzyskał w trójskoku zaledwie 15,80 m, zanosiło się na wielką klęskę.
W dniu zawodów Szmidt był jednak w wybornej dyspozycji. W pierwszej kolejce uzyskał 16,37 m, w dwóch kolejnych poprawił odległość na 16,65 m i prowadził w konkursie. Ból w nodze jednak zaczął dawać znać o sobie, więc nasz mistrz postanowił opuścić kolejne skoki. Kiedy jednak rywale zbliżyli się do jego rezultatu, w ostatniej kolejce znów stanął na rozbiegu i pofrunął na odległość 16,85 m, ustanawiając nowy rekord olimpijski. Skoczył jeszcze dalej niż przed czterema laty, a przecież wówczas był zdrowy.
Wyjazd do Niemiec i powrót do Zagozdu. Stronił od ludzi
W 1978 roku Szmidt wyjechał do Niemiec. Do Polski wrócił w połowie lat 90. Mieszkał we wsi Zagozd na Pojezierzu Drawskim. Miał piękne gospodarstwo. Na kilkudziesięciu hektarach były domy, kurnik, zagroda dla kóz, które hodował i setki drzewek owocowych.
Dwukrotny mistrz olimpijski w trójskoku przez wiele lat nie odpowiadał na zaproszenia Polskiego Komitetu Olimpijskiego czy Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Nie lubię szumu wokół mojej osoby. Bardzo cenię sobie spokój. Unikam rozgłosu. Prawie w ogóle nie spotykam się z kolegami. Takie spotkania oczywiście są bardzo miłe, ale wolę być z dala od takich wydarzeń. Jestem spokojnym człowiekiem, który nie lubi dużo gadać. Unikam takich spotkań i rozgłosu. To nie jest mój świat
Zapomniany mistrz. Skromny grób wielkiego polskiego lekkoatlety
Ten wybitny lekkoatleta, o którym mówił cały świat, zmarł 29 lipca 2024 roku. Równo miesiąc po swojej żonie Łucji. Od ich śmierci nikt nie zadbał o to, by wielki mistrz wraz z małżonką spoczywali w grobowcu, na jaki zasługują.
"1 listopada byłem na Rodzinnych grobach w Drawsku Pomorskim. Tu pochowany jest jeden z najwybitniejszych lekkoatletów naszego kraju - Józef Szmidt. Dwukrotny złoty medalista Igrzysk Olimpijskich i dwukrotny złoty medalista Mistrzostw Europy. Rekordzista Świata w trójskoku - 17,03 metra w 1960 roku! Odznaczony Orderem Odrodzenia Polski, Polonia Restituta. Na bardzo skromnym grobie zapaliłem symboliczny znicz. Zrobiło mi się smutno, wydaje mi się, że MISTRZ został zapomniany. Chyba też mieszkańcy z mojego rodzinnego miasta Drawska nie wiedzą, że na ich cmentarzu pochowana jest legenda polskiej lekkiej atletyki" - napisał w mediach społecznościowych Stanisław Puna, wieloletni prezes Zachodniopomorskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Jeśli rodziny Szmidta nie stać jest na nagrobek, to chyba sprawy w swoje ręce powinni wziąć Polski Związek Lekkiej Atletyki albo Polski Komitet Olimpijski, bo to wstyd, jak wygląda dzisiaj grób wielkiego mistrza.
Zobacz również:












![Jak on to zrobił? TOP 10 akcji 11. kolejki Orlen Superligi [WIDEO]](https://i.iplsc.com/000LXYTPPG34B755-C401.webp)
