Było złoto dwa lata temu w Monachium, jest wciąż świetna forma, ale trzeba było sobie przed finałem powiedzieć to jasno: Pia Skrzyszowska nie była tym razem faworytką do tytułu mistrzyni Europy. Na starcie sezonu w Dosze pobiegła znakomicie, na poziomie życiówki, ale przecież tak wtedy, jak i później w Ostrawie przegrała jednak ze Szwajcarką Ditaji Kambundji, finalistką ostatnich mistrzostw świata. No i w półfinale w Rzymie wielką dyspozycję pokazała Cyrena Samba-Mayela, wicemistrzyni świata z hali. A czas - 12.43 s, to marzenie także dla Polki, najlepszy rezultat na kontynencie w trym roku, zarazem zaledwie o pięć setnych gorszy od rekordu ME Jordanki Donkowej sprzed 38 lat. I jeszcze trzeba było wymienić Brytyjkę Cindy Sember, a przecież Holenderka Nadine Visser też potrafi biegać na medalowym poziomie... Finał z udziałem Pii Skrzyszowskiej. To mógł być najszybszy bieg w Europie od wielu lat Polka znalazła się na szóstym torze, między Sambą-Mayelą a Sember. Pobiegła świetnie, ale to, co zrobiła Samba-Mayela przeszło jakiekolwiek pojęcie. Francuzka uzyskała 12.31 s, a przecież jeszcze dwie godziny wcześniej miała swój rekord życiowy gorszy o dwie dziesiąte. Pia do końca ścigała zaś Kambundji, która jakby słabła. Zabrakło dwóch setnych, ale czas 12.42 s to nowy rekord życiowy Polki, czas na poziomie światowym. I drugi w historycznym rankingu w naszym kraju. A prawdziwy szczyt formy 23-latka z Warszawy ma mieć za niecałe dwa miesiące, w olimpijskiej rywalizacji w Paryżu. - Wynik super, takie czasy mogą być w finale igrzysk. Niby tylko brązowy medal, liczyła na złoto, ale przecież poprawiłam o dziewięć sekund życiówkę. Troszkę niedosytu jest, ale jestem szczęśliwa, bo to jednak życiówka - powiedziała Skrzyszowska w TVP Sport.