Wojciech Kopeć pochodzi z Olsztynka. Na koncie ma kilka zwycięstw w maratonach, a jego rekord życiowy wynosi 2:17.27. W 2014 roku był brązowym medalistą mistrzostw Polski w półmaratonie. Przygodę ze sportem rozpoczął w Gwardii Olsztyn pod okiem znakomitego trenera Zbigniewa Ludwichowskiego. Był reprezentantem Polski na lekkoatletyczne mistrzostwa Europy juniorów w Kownie, czy mistrzostwa Europy juniorów w biegach przełajowych w Tilburgu w 2005 roku. Na Litwie zajął piąte miejsce w biegu na 10 000 metrów. Puste trybuny i pełne kieszenie lekkoatletów. "To z pewnością jest przełom" Polak dotarł do Pjongjangu i był oklaskiwany przez tłum Mimo prawie 39 lat wciąż startuje w maratonach, ale jego pasją stały się przede wszystkim podróże. Jak sam mówi, uprawia turystykę biegową. I ta zawiodła go teraz do Korei Północnej, która w ostatnich latach była mocno niedostępna. To kraj, który fascynuje wielu, przede wszystkim ze względu na to, że jest zamknięty dla świata, co sprawia, że jest dość tajemniczy. Do Korei Północnej, jednego z nielicznych państw totalitarnych na świecie, Kopeć udał się z Chin. Skorzystał z pomocy jednego z biur, które organizuje takie wyprawy. - W Japonii jest Polak, który organizuje wyjazdy do Korei Północnej głównie dla naszych rodaków. Sam był w tym kraju już dziewięć razy. Przed pandemią było kilka biur, które oferowały wyjazdy. Po pandemii było z tym gorzej. W przypadku wyjazdu na maraton w stolicy Pjongjangu takie usługi oferowało tylko jedno biuro. Miałem z nim kontakt już od sześciu lat i w końcu się udało, bo akurat pojawiła się możliwość startu dla obcokrajowców w maratonie - zaczął swoją opowieść Kopeć. O tym, że jest szansa na start w maratonie, dowiedział się na miesiąc przed startem. Zaczął więc działać, bo pojawił się pretekst do tego, by zobaczyć, jak wygląda życie w Korei Północnej, o której wszyscy wiemy bardzo niewiele. W tym kraju spędził w sumie sześć dni. Miał możliwość zwiedzenia nie tylko stolicy Pjongjangu, dawnego Phenianu, ale też prowincji. Nie ma co ukrywać, że nie był to tani wyjazd. Wpisowe wynosiło 150 dolarów (ok. 570 zł), a wiza 100 dolarów (ok. 380 zł). Pobyt na miejscu kosztował 2200 dolarów (ok. 8400 zł), a do tego doszły koszty biletów lotniczych. I jeszcze trzeba było dać napiwek opiekunom w Korei Północnej, którzy niemal nie odstępowali na krok bohatera naszego tekstu, w wysokości 85 dolarów. Oczywiście w Pjongjangu, jak przystało na gości zagranicznych, pokazywano im najlepsze lokale w stolicy. - Chcieli nam pokazać chyba wszystkie najlepsze restauracje, jakie mają w mieście. Część z nich przypominała komunistyczne lokale, ale odnowione. Były wśród nich obiekty, które nawet w Europie zrobiłyby furorę. Jak choćby browar, który był wielkim budynkiem na kształt beczki. Nie dziwię się, że chcieli się pochwalić tym, co mają najlepsze. Widzieliśmy też jednak restauracje typowo lokalne, bo też nie było tak, że zobaczyliśmy w Pjongjangu same ekskluzywne rzeczy - przyznał Kopeć. Koreańczycy noszą stonowane kolorystycznie ubrania i nie mają dostępu do internetu Nasz lekkoatleta pytany o to, czy czuł, że to jest tak mocno reżimowy kraj, odparł zdecydowanie "nie", choć - jak zobaczymy w dalszej części rozmowy - jest jednak wiele elementów, które za tym przemawiają. Już na samym początku uczestnicy wyprawy zostali bowiem poinformowani, czego bezwzględnie nie mogą robić. - Jeszcze w Chinach mieliśmy takie organizacyjne spotkanie. Informowali nas o tym, że ludzie mogą być zdziwieni faktem, że przyjechał ktoś nowy, bo Pjongjang był zamknięty dla osób z zewnątrz przez kilka lat. Dowiedzieliśmy się, że zaskakujące dla tubylców mogą być nasze ubrania, które będą się wyróżniały. I rzeczywiście tak było. Był bezwzględny zakaz robienia zdjęć żołnierzom, choć ci byli niemal wszędzie, więc czasami wkradali się w kadr na zdjęciach. Jeśli robiliśmy zdjęcie obrazu wodza albo jego posągu, to musiało być ono w całości. Nie można było w żaden sposób "obcinać" Kim Dzong Una. Za każdym razem, kiedy chcieliśmy zrobić zdjęcie osobie spoza naszej wyprawy, musieliśmy pytać tę osobę o zgodę. Nie wszyscy się zgadzali. Usłyszeliśmy też, że w ogóle musimy się pytać, czy możemy robić zdjęcia i filmy, ale na miejscu okazało się, że nie było ograniczeń. Mogliśmy wszędzie to robić - wymieniał Kopeć. Maraton, w którym startował, zaczynał się i kończył na blisko 50 tysięcznym stadionie. Nie było kompletu publiczności, ale podobno na trybunach zasiadło 45 tysięcy osób. Wszyscy oklaskiwali bohaterów tego wydarzenia. Można założyć, że nie wszyscy jednak byli na stadionie z własnej woli. Korea Północna była zamknięta dla świata przez kilka lat Korea Północna zamknęła swoje granice na początku pandemii, uniemożliwiając wjazd dyplomatom, pracownikom pomocy humanitarnej i podróżnym. Od tego czasu ten kraj jeszcze bardziej odizolował się od reszty świata. Po pięciu latach władze postanowiły jednak otworzyć się na turystów i właśnie nasz maratończyk był jednym z pierwszych, którzy odwiedzili ten kraj, a na pewno jednym z niewielu, których wpuszczono do Pjongjangu, bo początkowo raczej kierowano wszystkich turystów do miasta Razon, które łatwo było kontrolować. - Widziałem wiele w Pjongjangu i odnosiłem wrażenie, że wszyscy żyją normalnie. Nie czuć było, że jestem w reżimowym kraju, choć na ulicach ludzie ubrani byli niemal jednakowo. Wszyscy w mocno stonowane kolorystycznie ubrania, a do tego niemal tak samo obcięci, co sprawiało, że trudno było odróżnić jedną osobę od drugiej. Na prowincji było jednak inaczej. Tam było widać biedę, a na ulicach był już wszechobecny brud. Do tego na drogach były stróżówki, w których byli żołnierze. Co ciekawe, za nimi były pola, więc nie wiemy, czego pilnowali - opowiadał Kopeć. Koło niego były osoby, które ciągle coś notowały 38-latek, który oficjalnie był uczestnikiem wyprawy zaproszonej przez północnokoreańską federację lekkoatletyczną, miał koło siebie ciągle przewodniczkę główną, jej pomocnicę, a także jeszcze dwie inne osoby. - Jeden z nich, ubrany w garnitur, był z nami stale. W ręce miał notesik, w którym ciągle coś notował. Zresztą tak robi wiele osób w Korei Północnej. To chyba taki ich zwyczaj. Kiedy przychodzi ktoś ważniejszy, to oni od razu zapisują, co mówił. Nie wiem, czy to służyło do tworzenia raportów. Z tego co wiem, to miało służyć temu, by osoba, która jest od nich wyżej, poczuła się ważna. Osoba, która ciągle coś notowała, nie wyglądała na agenta, ale z pewnością miała za zadanie pilnować nas - mówił nasz lekkoatleta. Z ciekawszych rzeczy, o jakich mówił, to był bezwzględny zakaz chodzenia po trawnikach. Kiedy ktoś tylko stanął na krawężniku przy trawniku, to od razu był z niego ściągany. W restauracjach były księgi pamiątkowe, w których można się było wpisywać, ale... najpierw trzeba było zgłosić, co się chce napisać. - Chodziło o to, by nie było tam obrażających treści - wtrącił Kopeć. Jak się okazuje, w ostatnich latach znacznie zwiększyła się liczba samochodów w Pjongjangu, a także rowerów elektrycznych i stąd - tak tłumaczono to uczestnikom wyprawy - zwiększone siły policji i wojska. Podobno wcześniej tylko wybrani mogli mieć samochód, czy rower. Takie ceny są w Korei Północnej, nie można płacić kartą O tym, w jaki sposób władza chroni ludzi przed informacjami ze "złego świata", niech świadczy fakt, że mieszkańcy nie mają dostępu do internetu. - Jeśli jesteś mieszkańcem Korei Północnej, to nie masz dostępu do internetu. Chyba, że - tak tylko podejrzewam - należysz do grona tych, którzy rządzą krajem. Spotkaliśmy się tam z osobami z polskiego konsulatu. Odbudowują go po pandemii. Oni mają normalny dostęp do internetu. On jest w Korei Północnej jednak bardzo drogi. Nasza grupa też miała dostęp do internetu w hotelu, ale trzeba było sobie go wykupić. Cena: 1,7 dolara (ok. 6,5 zł) za 10 minut. Wcześniej jednak trzeba było podać swój numer telefonu, a także pozostałe swoje dane. Dopiero wtedy dostawaliśmy wygenerowany kod. Pewnie sprawdzali, co przeglądamy w internecie, który działał bardzo dobrze - powiedział Kopeć. Nasz biegacz opowiedział też nieco o cenach i o tym, jak wyglądają płatności w Korei Północnej. A przykładowe ceny? Trzy półlitrowe wody w hotelu kosztowały jednego dolara (ok. 3,8 zł). W sklepie były jeszcze tańsze. Bardzo tanie są papierosy. Paczka kosztuje 1,7 dolara (ok. 6,5 zł). Piwo w barze kosztowało 1,5 dolara (ok. 5,7 zł), a w sklepie pół dolara (ok. 1,9 zł). Nieprzychylne komentarze w mediach społecznościowych. "Nie czuję się marionetką w rękach reżimu" Pod wpisami maratończyka na jego Facebookowym profilu jest wiele nieprzychylnych komentarzy. "Fantastycznie. Na własną prośbę angażować się w propagandę Korei Północnej, to trzeba mieć nieźle narobione" - brzmiał jeden z nich. "Czy ty naprawdę nie wiesz kto i jak żądza w KRLD? Ci ludzie na stadionie nie mają wolności, jedzenia, normalnego życia!!! Przyszli Cię oklaskiwać, bo musieli, bo im tak partia kazała. Czy naprawdę to jest dla Ciebie powód do dumy i radości? Czy nie zauważyłeś, że byłeś marionetką w teatrze jedynego, słusznego, wiecznego, niepokonanego wodza tego kraju?! Wstyd" - to już kolejny. To tylko niewielki wycinek tego, czym został obrzucony Kopeć w mediach społecznościowych. Oczywiście można mieć wątpliwości co do tego, czy warto jechać do Korei Północnej i zostawiać tam pieniądze, którymi zapewne podzieli się tylko kasta rządząca. Być może cześć z tych środków pójdzie też na zbrojenia. Nie wolno wreszcie zapominać o tym, że żołnierze z Korei Północnej walczą po stronie Rosji w wojnie w Ukrainie. Z drugiej strony, kto z nas nie chciałby zobaczyć "zakazanego" świata? Wrażenie na nim zrobiły potężne zautomatyzowane hale do produkcji roślin położone na 260 hektarach. - Oczywiście, że w Korei Północnej są miasteczka przy granicy z Koreą Południową, w których są statyści, a nawet aktorzy i płaci się za to, by pokazali, jak wspaniałym krajem jest KRLD. W Pjongjangu, w którym mieszkają ponad trzy miliony osób, nie byłoby to możliwe. Ustawka w stolicy nie wchodziła w grę. Z drugiej strony do Pjongjangu nie każdy może wjechać. Są specjalne przepustki - mówił. Kopeć wygrał w gronie amatorów Kopeć wygrał maraton w gronie amatorów w niezłym czasie 2:30. - Biegłem z elitą kobiet, więc przez cały czas byłem widoczny w miejscowej telewizji, która zresztą później za mną rozmawiała. Cały czas biegłem z telefonem, bo robiłem zdjęcia. Trasa, przy której było wielu kibiców, była bardzo ciekawa i wiodła głównymi ulicami, ale miała blisko 200 metrów przewyższenia - powiedział 38-latek o biegu w Pjongjangu. Na co dzień Kopeć nie tylko biega, ale jest trenerem dla wielu innych lekkoatletów na całym świecie. Organizuje razem z KenyanRun.com zgrupowania biegowe w Kenii. Sam z kolei przygotowuje obozy w Polsce i Kirgistanie, a w planie ma jeszcze w Argentynie i Meksyku. Jest też organizatorem biegów w warmińsko-mazurskim. Razem z narzeczoną Joanną Rybacką, znaną bardziej jako Pani od Odruchów ma Fundację For Health i razem organizują rehabilitacyjne campy dla dzieci z autyzmem i porażeniem mózgowym.