Andrzej Klemba: Z wynikiem 20,95 m wygrał pan w dość mocno obsadzonym konkursie pchnięcia kuli. Jest się chyba z czego cieszyć? Konrad Bukowiecki: Uzyskiwałem tu w Łodzi już lepsze rezultaty niż tym razem, ale jestem mega szczęśliwy, bo moje wyniki idą do przodu. W końcu pokazałem na zawodach, że faktycznie mogę pchać daleko, bo na treningach z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej. Trochę nawet byłem smutny i zdenerwowany po ostatnich startach, bo nie mogłem pokazać tego, na co mnie stać w zawodach. Zresztą w Łodzi wszystkie moje pchnięcia były dalsze niż najdalsze do tej pory w tym roku, więc tym bardziej się cieszę. Sezon halowy jest długi, bo są mistrzostwa Europy i mistrzostwa świata. Celuje pan w te imprezy? - Czy mistrzostwa świata, to nie wiem, bo najpierw trzeba się na nie zakwalifikować. Na dodatek są bardzo późno i w Chinach, więc nie wiem, czy szkoleniowo mi ten wyjazd pasuje. Będę się zastanawiał po mistrzostwach Polski, bo nie planowałem startu w mistrzostwach świata. Z prostej przyczyny, że trzeba być w czołowej 16 na świecie, a nikt chyba nie spodziewał się przed sezonem, że w niej będę. A więc zobaczymy. Na razie nie mówię tak, nie mówię nie. Jeśli będę pchał po 21 metrów, to sens jest jak najbardziej. Chyba także mentalnie ten progres cieszy? - Tak, bo w końcu wróciłem do rywalizacji z najlepszymi zawodnikami na świecie. W Łodzi obsadę mieliśmy bardzo mocną i wygrana w takim gronie to też plus. Naprawdę się cieszę, że w końcu moje wyniki zaczynają przypominać starego mnie. Co bardziej cieszy odległość czy wygrana? - Zdecydowanie odległość. Wydaje mi się, że gdybym był dzisiaj czwarty z takim wynikiem, to też bym się cieszył. Bardziej mi zależy na tym, żeby wrócić do moich rezultatów sprzed lat i pchać ponad 21 metrów. To otwiera drogę na wszystkie mityngi, zwykle daje finał imprezy mistrzowskiej, a nierzadko też medal. Na razie tych 21 metrów jeszcze nie ma, ale spokojnie. Rok temu jakbym sobie powiedział, że pchnę 20,95 m, to raczej bym w to nie wierzył. W Łodzi była też pana żona Natalia, ale z powodu kontuzji nie mogła pobiec. - Przykro mi, że była tylko w roli widza, bo chciała sprawdzić się na 60 metrów. Są jednak rzeczy ważne i ważniejsze, a zdrowie jest najważniejsze. Na konferencji przed mityngiem Orlen Cup mówił pan, że Leonardo Fabbri wydaje się poza zasięgiem, a okazało się, że ma swoje problemy i był dopiero czwarty. - Zdecydowanie Leo nie jest sobą. Z tego, co z nim rozmawiałem, to na treningach wyglądał bardzo dobrze. Większość czasu spędza w Afryce i dopiero wrócił, więc podejrzewam, że jeszcze jest trochę zmęczony obozem. Dzisiaj i tak wyglądał dużo lepiej niż w Ostrawie, więc wydaje mi się, że będzie się rozpędzał. A to zawodnik, który 21,5 metra może pchnąć bez większego problemu. Więc raczej bym go nie skreślał z walki o medale, bo to naprawdę groźny rywal. Rozmawiałem z Arturem Partyką, który mówi, że w końcu pana nic nie boli i stąd coraz lepsze wyniki. - Tak, to prawda i z tego bardzo cieszę. W końcu mogę realizować plan, który sobie założyliśmy i nie muszę zastępować treningów czymś innym. Nie martwię się, że coś tam mnie boli i czegoś nie mogę zrobić, tylko faktycznie wykonuję to, co sobie założyliśmy. Trochę zapytam tak żartem, bo o np. skoczkach narciarskich mówi się, że po ślubie skaczą bliżej. A może w przypadku kulomiotów małżeństwo właśnie służy? - Myślę, że nie ma to związku z moją formą. Jestem po prostu zdrowy i powtarzałem to przez kilka poprzednich lat, że jak nic mi nie będzie dolegać, to będę pchał daleko i nadal tak uważam. Dzisiaj to nie jest na pewno mój maks. Celuję dużo dalej. Jest pan zdrowy, pcha coraz dalej, więc można stawiać sobie cele na te najważniejsze imprezy? - Przygotowuję się nadal do halowych mistrzostw Europy. Tam chce wystartować i dać z siebie wszystko. Mam nadzieję, że moje doświadczenie pozwoli mi na tej imprezie dobrze konkurs otworzyć i później poprawiać się z kolejki na kolejkę. Już dawno nie stałem na podium dużej imprezy, więc mam nadzieję, że taki scenariusz się gdzieś tam wyśni. Natomiast do tego jest daleka droga i na pewno trzeba pchać dalej niż w Łodzi. Ale takie zwycięstwa jak na Orlen Cup to pewnie krok w dobrym kierunku? - Tym bardziej w mocnej obsadzie, bo mieliśmy tutaj wicemistrza świata, szóstego zawodnika igrzysk i Amerykanina, który ma życiówkę powyżej 22 metrów. Także bardzo mocni rywale, wygrałem z nimi, to oczywiście jest tam dla mnie plus. Najbardziej cieszę się jednak z tego, że moje wyniki były najlepsze w sezonie.