Liczyliśmy, że przynajmniej jeden z "Biało-Czerwonych" się do niego dostanie. Tak się jednak nie stało. "Myślałem, że jestem jak skała i chyba nie poradziłem sobie z problemami pozasportowymi. Jest mi bardzo przykro. Przepraszam kibiców, którzy trzymali za mnie kciuki" - przyznał Lisek. "To nie jest koniec mojej przygody ze sportem. Muszę sobie parę rzeczy poukładać, bo byłem przekonany, że awansuję do tego finału. Wiem, że są sportowcy, do których oczekuje się więcej, ja w tym gronie jestem, więc pozdrawiam wszystkich hejterów"- dodał. Żeby myśleć o awans z kwalifikacji trzeba było osiągnąć co najmniej 5,70, a obaj nasi zawodnicy skoczyli zaledwie 5,60. "Biało-Czerwoni", podobnie jak trzech innych skoczków, zajęli ex aequo 15. pozycję, a awans wywalczyło 12. To najbardziej boli Piotra Liska "Dwie ostatnie próby na 5,70 były dobre. Miałem zawirowania z tyczkami, ale nie mam, co się tłumaczyć. Nieważne, co by się działo, praktycznie zawsze w tym sezonie skakałem 5,70, 5,80, a nie zrobiłem tego na igrzyskach" - powiedział Lisek. "Chyba trochę wstyd i jestem rozżalony swoją postawą. Walczyłem do końca i wierzyłem, że mogę. Jestem dobrze przygotowany i to najbardziej boli, że stać mnie w tym sezonie na wysokości większe niż 5,80, a nie mogę tego udowodnić" - stwierdził Polak. Fina tej konkurencji zaplanowano na poniedziałek 5 sierpnia. Ostatni raz, kiedy Polska nie miała przedstawiciela w finale wśród panów na igrzyskach, to były Ateny 20 lat temu.