Katastrofa Piotra Liska. Coś takiego zdarzyło mu się pierwszy raz w karierze
Katastrofą zakończył się start Piotra Liska w halowych mistrzostwach świata w lekkoatletyce w Glasgow. Nasz znakomity zawodnik nie zaliczył żadnej wysokości w konkursie skoku o tyczce. Taka sytuacja w mistrzowskiej imprezie przytrafiła się 31-latkowi pierwszy raz w karierze. Lisek miał walczyć w o medal tej imprezy, a tymczasem wróci z niczym. Mistrzem świata został Armand Duplantis, choć też był blisko odpadnięcia.

Piotr Lisek fatalnie wszedł w konkurs skoku o tyczce w halowych mistrzostwach świata w lekkoatletyce w Glasgow. Nasz znakomity zawodnik, który zdobył wiele medali największych imprez, nie pokonał poprzeczki zawieszonej na wysokości 5,50 m.
W tej sytuacji zdecydował się, zachowując jeszcze spokój, na przeniesienie kolejnych prób na wyższą wysokość. Sam jednak zdziwił się mocno, kiedy i na wysokości 5,65 m nie był w stanie przeskoczyć poprzeczki. Sytuacja Polaka zrobiła się katastrofalna.
Szok. Piotr Lisek nie zaliczył żadnej wysokości
W tej sytuacji zdecydował się zagrać va banque. Mając do dyspozycji tylko jedną próbę, postanowił przenieść ją na kolejną wysokość, a tą było 5,75 m. I podobnie, jak w dwóch poprzednich przypadkach, ta sztuka mu się nie udała. Zaraz po skoku Polak zakrył twarz rękami. To prawdziwy cios dla tego zawodnika.
To był też dla niego szok. Podobnie, jak dla kibiców. Liskowi ostatni raz zdarzyło się nie zaliczyć żadnej wysokości w czerwcu 2017 roku w Velenje. W sumie w karierze "zerówka" przytrafiła mu się sześciokrotnie. Nigdy jednak w mistrzowskiej imprezie.
Przepraszam, że tak się potoczyło. To jest tylko sport. Dzisiaj kompletnie nie łapałem wysokości. Wszystko leciało w przód. Wybrałem bardzo twarde tyczki. Już na pierwszą wysokość wziąłem tyczkę, od której nigdy nie zaczynam. A to jest wyznacznik tego, w jakiej jestem dyspozycji. Przenosiłem próby, bo co dałoby mi przeskoczenie niższych wysokości. Jak to jest możliwe, by zrobić "zerówkę" w mistrzostwach świata? Nie wiem. Chyba "zboksuję się" dzisiaj wieczorem
Pech prześladował polskich tyczkarzy od początku
W HMŚ w Glasgow miał wziąć udział drugi z naszych tyczkarzy - Robert Sobera. Polak w ostatniej chwili otrzymał powołanie na imprezę.
Otrzymał bowiem zaproszenie do startu od World Athletics po rezygnacjach zawodników zajmujących wyższe lokaty w rankingu. Niestety w ostatniej chwili Sobera musiał zrezygnować ze startu. Powodem - jak informował Polski Związek Lekkiej Atletyki - były drobne problemy zdrowotne naszego zawodnika.
Wielkie kłopoty Armanda Duplantisa. Zapachniało sensacją
Mistrzem świata został Szwed Armand Duplantis, który jest niekwestionowanym królem tyczki. Do niego należy absolutny rekord świata (6,23 m - przyp. TK), do Glasgow przyjechał też jako lider światowych tabel. Nieoczekiwanie jednak miał on wielkie problemy w konkursie.
Duplantis zaliczył 5,65 m. Od tej wysokości rozpoczął konkurs. Opuścił 5,75 m, a następnie dwukrotnie strącił poprzeczkę na wysokości 5,85 m. Zapachniało sensacją, bo mógł zostać bez medalu. Szwed jednak wziął się w garść i zaliczył tę wysokość w trzeciej próbie. Potem opuścił 5,90 m, by w drugiej próbie zaliczyć 5,95 m.
Tej wysokości nie zaliczył Grek Emmanouil Karalis. On, podobnie jak Lisek, miał problem na 5,50 m. To zawodnik, który na co dzień trenuje z naszym tyczkarzem pod okiem trenera Marcina Szczepańskiego. W jego wypadku sytuacja jednak potoczyła się zupełnie inaczej. Mimo że miał on tylko trzy udane próby w konkursie, przy sześciu strąceniach, to jednak wywalczył brązowy medal z wynikiem 5,85 m.
Srebro przypadło Amerykaninowi Samowi Kendricksowi. On dwukrotnie nie skoczył 5,95 m i ostatnią próbę przeniósł na 6,00 m. Ta również była nieudana. Zawody ukończył z wynikiem 5,90 m.
W konkursie został już tylko Duplantis, który był pewny złota. Najpierw w trzeciej próbie zaliczył 6,05 m, ustanawiając najlepszy wynik w tym roku na świecie. Następnie trzykrotnie atakował rekord świata - 6,24 m. Żadna z prób nie była udana.












