- Zaczęliśmy po dość długiej przerwie, bo odpoczywałam pięć tygodni. Trener (mąż Michał Lićwinko - PAP) zaczął mi już mocno +przykręcać śrubę+. Na pewno mocniej niż w zeszłym roku, ale ja się cieszę, bo czuję się bardzo dobrze. Żeby tylko zdrowie było - powiedziała zawodniczka Podlasia Białystok. Brązowa medalistka mistrzostw świata z Londynu (2017) wróciła w tym roku do treningów po przerwie macierzyńskiej. I ten sezon dał jej potężny zastrzyk motywacji i nadziei. Nadziei na medal olimpijski w Tokio i regularne skakanie powyżej dwóch metrów. - Sezon 2019 dał mi bardzo dużo wiary w siebie i to takiej, której jeszcze nie miałam nigdy. Zobaczyłam, jak potrafię być waleczna i zacięta. Mam nadzieję, że tego nie stracę. Weszłam w trening i czuję się naprawdę bardzo dobrze. Mimo tego, że jestem cały czas zmęczona, mam w sobie tyle pozytywnej energii jak nigdy i wierzę, że nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa. Zrobię wszystko, żeby zdobyć medal olimpijski - zapowiedziała. Ten optymizm ma źródło w występie w mistrzostwach świata w Dausze - Lićwinko skoczyła 1,98 i zajęła piąte miejsce. To może nie był jej największy sukces w karierze, ale za to najważniejszy, gdyż nabrała przekonania, że po urodzeniu dziecka wciąż jest w światowej czołówce i może walczyć o najwyższe cele. - Ale akurat konkursu w Dausze nie chcę więcej oglądać. Skakałam fatalnie technicznie i właśnie nad tym elementem chcę popracować. Już te ćwiczenia zaczęliśmy trochę wplatać w trening. Michał obejrzał dokładnie każdy skok, ma wiele uwag, a ja się cieszę, że mamy nad czym pracować, choć najważniejsze jest zdrowie - przyznała. Pracować zaczęli u siebie - w Choroszczy pod Białymstokiem. W planach jest dużo biegania po terenie i na stadionie. Ale najwięcej czasu na razie zajmuje... wbieganie na wiadukt umiejscowiony nad drogą ekspresową S8. - Trenuję już teraz trochę mocniej niż przed rokiem. Z tygodnia na tydzień jest też coraz trudniej. Muszę wejść w odpowiedni rytm, a na razie ciężko mi się zmobilizować. Teraz dużo biegam, rzucam piłkami. Biegam na stadionie i w terenie, zwłaszcza po wiadukcie. Wbiegam po schodach. Wiadukt jest dość wysoki, więc tych serii nie musi być na szczęście dużo. Robię na nim też wieloskoki. Później są tego bardzo fajne efekty. To musi jednak dziwnie wyglądać - śmiała się. W grudniu w Spale spróbują po raz pierwszy od ponad dwóch lat ćwiczyć po dwa razy dziennie. - Nie wiem, co z tego będzie. Mam nadzieję, że mi się uda, bo chciałabym trochę więcej potrenować niż w zeszłym roku. To ważne zwłaszcza do szlifowania techniki, z czym mam największe problemy - zaznaczyła. Spała stanie się jej drugim domem. Z roczną córką Hanią nie chce daleko wyjeżdżać, a w Centralnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich ma wszystko, czego potrzebuje. - Do kwietnia w Spale będziemy co miesiąc. Zdecydowaliśmy się na ten ośrodek, bo tam są najlepsze warunki i lubimy tam jeździć. Potem wybierzemy się do Belek w Turcji. Byliśmy tam dwa razy i wracaliśmy zadowoleni - wskazała. Sezonu halowego nie odpuszcza. Zresztą właśnie pod dachem Lićwinko osiągała dotychczas najlepsze wyniki. Jest nie tylko halową mistrzynią świata, ale także uzyskała wynik 2,02. Na stadionie magicznej granicy dwóch metrów nie udało jej się jeszcze przekroczyć. - Starty zacznę pod koniec stycznia. Mam zaplanowanych kilka występów, w tym w Łodzi w Orlen Cup. Zastanawiamy się jeszcze nad mistrzostwami świata. Zdecydujemy w trakcie sezonu. Pewnie bym chciała wystartować, ale Michał ma inny plan, bo jeśli polecę w połowie marca do Chin, to zostanie nam mało czasu do igrzysk. Zobaczymy - zaznaczyła. Lićwinko podkreśliła jednak, że nawet jeśli w hali będzie skakać regularnie dwa metry, a jej szkoleniowiec uzna, iż start w HMŚ jest zbędny, ona nie będzie się przy nim upierać. - Ufam mu bezgranicznie - przyznała. Marta Pietrewicz