Joanna Jóźwik w minionym sezonie powróciła na bieżnię w bardzo dobrej dyspozycji. Choć występ w Tokio, który dla niej samej jest porażką, przysłonił jej widok na wcześniejsze sukcesy, był to sezon obfitujący w naprawdę dobre wyniki. Wystarczy przywołać srebro halowych mistrzostw Europy w Toruniu, czy złoty medal, wywalczony razem z Patrykiem Dobkiem podczas mistrzostw świata sztafet. Tuż po swoim występie w Tokio lekkoatletka nie kryła rozczarowania i potrzebowała chwili wytchnienia od sportu. Jak sama przyznała, o bieganiu nie da się jednak zapomnieć. Co zatem dalej z karierą jednej z najmocniejszych polskich biegaczek? W rozmowie z Interią Joanna Jóźwik dała namówić się na zdradzenie kilku sekretów, którym niewątpliwie jest miłość do... słodkiej bezy. Poruszyła też o wiele bardziej poważne tematy. Wśród nich nie zabrakło wątków o nauce łączenia życia sportowca z tym "normalnego" człowieka, planach na kolejny rok, relacjach z trenerem oraz zbliżającej się zimie, która wyjątkowo zostanie przepracowana w Polsce. Aleksandra Bazułka, Interia: Jak zdrowie? Joanna Jóźwik - Bardzo dziękuję, ze zdrowiem jest dobrze. Wszystkie kontuzje, które miałam, zostały wyleczone. Teraz na całe szczęście na nic już nie narzekam. Wszystko jest w porządku. Co działo się u pani w czasie od zakończenia igrzysk w Tokio? Były wakacje, trochę resetu dla głowy i ciała, ale chyba bieganie i tak nie dało o sobie w pełni zapomnieć? - Postanowiłam nie robić takiej całkowitej przerwy od biegania. Ta trwała może dwa tygodnie. Starałam się w ciągu tygodnia wychodzić przynajmniej raz lub dwa na trening biegowy albo siłownię, żeby cały czas pozostać w ruchu i utrzymać kondycję. Zważywszy jednak na to, że wcześniej trenowałam nawet dwanaście razy w tygodniu, a teraz dwa, czuję ogromną różnicę. Zdążyłam nawet troszkę przytyć. W przypadku roztrenowania jest to jednak całkowicie normalne i nie ma czym się przejmować. Zresztą słyszę, że podczas naszej rozmowy je pani coś pysznego do kawy, więc o przejmowaniu się chyba nie ma mowy. - Dokładnie. To beza. Jestem chyba od niej uzależniona... Wolne od pełnowymiarowego treningu pomaga psychicznie wypocząć? - Nie powiedziałabym, że jest to odpoczynek dla głowy. Z pewnością odpoczywa moje ciało, bo jednak mam dużo mniejsze obciążenia. Dla głowy nie jest jednak dobre, bo gdy na sport poświęcam mniej czasu, skupiam się więcej na różnych innych aktywnościach, które bardziej zajmują moje myśli. Wiem, że powoli wkraczam w taki okres mojego życia, kiedy muszę zacząć godzić moje różne obowiązki, życie sportowe z życiem "normalnego" człowieka. Jest to trudne i ciągle się tego uczę. Myślę, że sporo zawodników, których kończyło zawodowe kariery, musiało w końcu zejść na ziemię i zacząć normalnie żyć. To chyba dla sportowca najtrudniejszy moment. Oprócz treningów angażuje się pani również w prowadzenie swojej własnej działalności. Mam na tu na myśli obozy, które stworzyła pani dla biegaczy amatorów. To właśnie taka dodatkowa furtka na przyszłość, czy raczej odskocznia od codziennych żmudnych treningów? - To faktycznie troszkę odskocznia, ale też pomysł na to, żeby zachęcić amatorów do mądrego biegania. Mam tu na myśli poprawną rozgrzewkę, odpowiednie przygotowanie do biegania oraz inne formy aktywności, żeby takie osoby szybko się nie zniechęcały. Myślę, że my jako grupa trenerów i zawodników jesteśmy w stanie przekazać dużo więcej wiedzy niż znajomi lub to, na co wpadną w internecie. Od uczestników obozu też można się czegoś nauczyć, nawet jeśli to tylko osoby, które sport traktują jako pasję, a nie swój zawód? Może jest to radość z aktywności, która w życiu sportowca czasami gdzieś ucieka? - Przede wszystkim bardzo miło spędzamy czas, bo jednak nie ma tam takiego rygoru jak na obozach sportowców. To bardzo luźne spędzanie czasu, ale oczywiście na sportowo. Staram się wprowadzać bardzo dobrą atmosferę, żeby uczestnicy zapominali o codzienności i żyli tym, co tu i teraz. Właściwie cały sport taki jest, że odrywa nas od tego, co dzieje się na co dzień. Może właśnie dlatego jest mi teraz tak trudno, bo jestem oderwana od swojego treningu. Czego zatem można nauczyć się od zawodowców na takim obozie? Na ostatnim obozie robiliśmy analizę techniki biegu. Na początku pokazywaliśmy biegaczom, z czym mają problem. Wdrożyliśmy ćwiczenia i poprawa była już widoczna pod koniec obozu. Myślę, że to ogromna wartość, że potrafimy poprawić u kogoś technikę biegu, która przecież nie tylko pozwala nam uzyskać lepsze wyniki, ale tez ustrzec przed kontuzjami. W składzie mamy zresztą bardzo dobrą fizjoterapeutkę, która kiedyś jeździła z nami na obozy kadrowe. Są też uczestnicy, którzy nie mieli wcześniej styczności z fizjoterapią. Mogą przekonać się, że gdy tylko coś się dzieje, warto pójść najpierw do fizjoterapeuty, a gdy tylko coś poważniejszego się dzieje, dopiero potem udać się do ortopedy. Tuż po występie w Tokio powiedziała pani o tendencji do kontuzji zawsze wtedy, gdy tylko trening wkracza w najmocniejszą fazę. Domyślam się, że będąc pod okiem specjalistów, gdyby był na to złoty środek, pewnie zostałby zastosowany, ale czy jest jakiś klucz do tego, że tak się dzieje? - Chciałabym mieć taki klucz. Niestety organizm jest na tyle nieprzewidywalny, że czasami nie wiem, że coś mi się stanie. Mimo wszystko jesteśmy w stanie dużo przewidzieć. W tym miejscu wkracza trening prewencyjny, czyli dużo ćwiczeń terapeutycznych i trening medyczny, żeby uniknąć kontuzji. Nie zawsze jesteśmy to jednak w stanie zrobić. Na swoich treningach nierzadko przekraczam przecież tę czerwoną linię i organizm jest na tyle zmęczony, że nagle coś potrafi złapać. Mimo tego, że w Tokio nie poszło po pani myśli, był to turbo dobry sezon. Była forma i sukcesy. Wystarczy wymienić choćby srebro halowych mistrzostw Europy. Pokazała pani, że jak się chce, to można wrócić na bardzo wysoki poziom pomimo przeciwności, na które nie mamy zawsze wpływu. - Patrząc na całokształt tego sezonu, był on wygrany. Wróciłam z medalem halowych mistrzostw Europy. Wróciłam też do biegania na poziomie dwóch minut, ale mimo wszystko ja wiem, że wcześniej osiągnęłam już dużo więcej niż w tym roku. Moje ambicje nie zostały zaspokojone. Zawsze dążymy do tego, aby zdobywać więcej, niż już mamy w kieszeni. Moja ambicja taka właśnie jest i niestety bieganie na poziomie dwóch minut nie jest dla mnie sukcesem. Chciałabym wrócić do biegania na poziomie swojej życiówki, co jest bardzo trudne, bo jednak ten wynik jest bardzo wyśrubowany. Mam wrażenie, że będzie mi już tylko coraz trudniej się do niego zbliżyć. Właściwie pogodziłam się już z tym, że lata lecą, nie regeneruję się już szybciej i wszystko zaczyna sprawiać coraz większą trudność. Ten sezon był zatem z jednej strony ogromnym sukcesem, bo wróciłam z medalem z HME w Toruniu, ale także ze złotem z mistrzostw świata sztafet, po które sięgnęłam razem z Patrykiem Dobkiem. Mimo wszystko ten sezon zakończyłam odpadnięciem z igrzysk olimpijskich w półfinale. Zawsze niestety pamięta się te ostatnie momenty i to zaważyło na opinii o tym roku. Zakończyłam sezon, ale postanowiłam jeszcze nie kończyć kariery, dlatego jeszcze kolejny przede mną. Jak układa się pani współpraca z trenerem Jakubem Ogonowskim? Z boku wygląda to na kontakt jak przyjaciel z przyjacielem, a taki układ, gdy atmosfera w zespole jest pozytywna, chyba procentuje w sporcie? - Dokładnie tak jest. Taki układ procentuje, jeśli zawodnik naprawdę szanuje trenera i pomimo przyjacielskim relacji jest w stanie przyjąć krytykę. Trzeba mieć świadomość, że jest się w tym miejscu dla siebie, a nie dla trenera. Zawodnik powinien słuchać trenera, ale oprócz tego także nie bać się powiedzieć o swoich spostrzeżeniach i nie obawiać się konfrontacji, widząc w trenerze ogromny autorytet. Niektórzy zawodnicy tak mają. Myślą, że trening jest najważniejszy, bojąc się powiedzieć o swoim samopoczuciu. Uważają, że trening trzeba wykonać pomimo tego, że na przykład ktoś źle się czuje. Wydaje mi się, że między mną a Kubą znaleźliśmy nić porozumienia, która działa. Zdarzają się gorsze chwile, krzyki? - Wiadomo. Bywa i tak, że się kłócimy i na treningu jest niezgoda. To wszystko spowodowane jest jednak emocjami z innymi kwestiami, z którymi przychodzimy na trening. Czasami nie da się tego rozgraniczyć i niechcący się na sobie wyżywamy. Dobrze radzi sobie pani w mediach społecznościowych, ma dużo fanów. Czy z ich strony można liczyć na wsparcie i są to raczej wierni kibice, czy często pojawia się też krytyka i tak zwane "złote rady"? - To bardzo wierni kibice i faktycznie wtedy, gdy potrzebuję wsparcia, zawsze je mam. Kiedy zrobię coś źle, również to usłyszę. Nie ma mydlenia oczu, ale jest też ogromne wsparcie. Czuję, że moi kibice są ze mną nieważne czy dzieje się źle, czy dobrze. To jest bardzo pokrzepiające i nie pozwala mi tak naprawę przestać biegać, bo wiem, że ci ludzie będą na mnie czekać i kibicować. Często to tylko w mojej głowie jest tak, że coś poszło nie tak, a w rzeczywistości jest inaczej. Pojawiły się już konkretne cele na następny sezon? - Oczywiście, że tak. Przez pandemię zgromadziło się dużo różnych zawodów, więc mamy zarówno mistrzostwa Europy i mistrzostwa świata. Mam nadzieję, że dam radę przygotować się na obie imprezy. W tej chwili nastawiam się jednak bardziej na mistrzostwa Europy w Monachium. Są przede wszystkim blisko. Przyszłoroczne mistrzostwa świata odbędą się w Eugene w stanie Oregon i znów dotknie mnie zmiana czasu. Zraziłam się do tego przez pryzmat Tokio, ale mam nadzieję, że dam poradzę sobie i z tym. Odpuszczam natomiast sezon halowy, czego właściwie nigdy nie zrobiłam z własnej woli. Będę przygotowywać się Polsce. Pierwszy wyjazd zagraniczny planuję dopiero w marcu. Oczywiście JJRUNcamp będzie w styczniu, ale to wyjazd dla uczestników, a nie dla mnie. Zima w Polsce. Czyli będzie bieżnia mechaniczna? - Tak. Do tego bieganie w śniegu, czyli robienie siły biegowej. Trzeba będzie zaopatrzyć się w buty z dobrym bieżnikiem i można "śmigać", choć nie jest to szczególnie przyjemne. Woli pani raczej cieplejsze klimaty do biegania? - Zdecydowanie. Jestem ciepłolubna. Śmieję się, że funkcjonuję na baterię słoneczną. Jak reaguje pani na trening na bieżni mechanicznej? To zmora, czy raczej skupienie na zadaniu, muzyka w tle i żadna jednostka niestraszna? - Jest to połączenie tych dwóch rzeczy. Jest to nużące, ale mimo wszystko jestem w stanie się zmotywować na półtorej godziny, żeby wykonać trening w suchym pomieszczeniu i ze słuchawkami w uszach. Myślę, że bez słuchawek nie dałabym rady. O ile w terenie nawet dłuższy trening jestem w stanie znieść, bo mogę posłuchać ptaków, szumu drzew lub po prostu ludzi, o tyle na bieżni mechanicznej jest o wiele trudniej. Dlatego muzyka na uszy i każdy trening można przeżyć. Rozmawiała: Aleksandra Bazułka