Jakie to były mistrzostwa dla polskiej ekipy? Jerzy Skucha: Na pewno lepsze niż dwa lata temu w południowokoreańskim Daegu i zeszłoroczne igrzyska w Londynie. W Moskwie wywalczyliśmy trzy medale, jedenaście pozycji punktowych, to jest to, co trzeba chwalić. Co czwarta konkurencja odbywała się z udziałem Polaka. Uznani zawodnicy stawali na podium - Anita Włodarczyk (srebro w rzucie młotem - przyp. red) i Piotr Małachowski (srebro w rzucie dyskiem - przyp. red), natomiast rewelacją jest młody człowiek o imieniu Paweł Fajdek (złoto w rzucie młotem - przyp. red), który mam nadzieję na dobre zadomowi się wśród medalistów. To bardzo istotne, że Paweł się wykazał. W Londynie drogo zapłacił za trzy spalone rzuty w eliminacjach. Dzięki temu spokorniał na dłużej i teraz mamy tego efekty. A co pana zawiodło? - Chyba trzeba zacząć od sztafet. Szczególnie te sprinterskie. Myślałem, że będą w finałach. U mężczyzn na pewno dwóch wprowadzony młodych zawodników (Grzegorz Zimniewicz i Karol Zalewski - przyp. red) spowodowało, że te zmiany nie były już takie pewne. Jakby jednak nie było - cztery sztafety przyjechały, żadna nie weszła do finału. Warto się zastanowić nad tym co dalej z tym zrobić? - Jak najbardziej. Chodzi mi o wielkość i jakość szkolenia. Jednym tchem trzeba powiedzieć też o wytrzymałości. Biegi średnie i długie słabo się zaprezentowały, oczywiście poza 800 m. Z pewnością czwarte miejsce to duży sukces Marcina Lewandowskiego. Z perspektywy czasu uważam, że bardzo dobrze, iż przyjechał do Moskwy Tomek Majewski. Okazało się, że mimo kłopotów ze zdrowiem jest w światowej czołówce. Jak oceni pan występ Karoliny Tymińskiej, z którą wiązane były spore nadzieje? - Po Pucharze Europy wydawało się, że jej forma rośnie. Nikogo tutaj nie obwiniam, bo podobno była dobrze przygotowana, ale zawiodła psychika. Wydaje mi się, że to jest niemożliwe, żeby w każdej konkurencji tak się stało. Być może tutaj czegoś innego zabrakło. To jest dramat zawodniczki i jej trenera Michała Modelskiego, bo oni nie wiedzą, jaka będzie ich przyszłość. Nie uważa pan, że na pochwały zasługuje skok wzwyż kobiet? - Zdecydowanie tak. Ta konkurencja przez wiele lat u nas praktycznie nie istniała. I nagle pojawia się dwóch młodych trenerów, którzy przejmują zawodniczki Justynę Kasprzycką oraz Kamilę Stepaniuk i od razu ogromny postęp. One w Moskwie walczyły o medale, a to wielki sukces. Szykują się jakieś zmiany? - Rozmawiałem z Henrykiem Olszewskim, który w PZLA jest odpowiedzialny za szkolenie. Musimy coś w tej sprawie zrobić. Wprowadzimy klarowne zasady, w których albo zawodnik się podporządkuje pod ustalony tryb szkolenia centralnego albo trenuje sam i zawody weryfikują jego formę. Jest lepszy - jest w reprezentacji, jest gorszy, to go w niej nie ma. Nie ma pan wrażenia, że od lat polska królowa sportu bazuje dokładnie na tych samych zawodnikach? A co się stanie jak Anita Włodarczyk, czy Piotr Małachowski zakończą kariery? - Życie nie lubi pustki. W ich miejsce przyjdą po prostu nowi. Tak było też jak jeszcze startował Robert Korzeniowski. Był taki okres, że tylko on zdobywał medale. Oczywiście nie było tak, że gwiazdy pojawiły się z roku na rok, ale następni przychodzą. Nie jest też tak, że nic się teraz nie dzieje. Pojawiają się młodzi zawodnicy. Oczywiście nie z każdego następcy wyrośnie mistrz, ale my zrobimy wszystko, by im w tym pomóc. Nie ma pan wrażenia, że w Moskwie zabrakło niespodzianek? Medale zdobyli wszyscy ci, którzy tak naprawdę mieli po nie sięgnąć. - Zgadza się. Były za to niemiłe rozczarowania, ale o nich już wspomniałem. Najbardziej bolesne dla zawodników są dziewiąte miejsca, bo to pierwsze, które nie gwarantują państwowego stypendium. W Moskwie dotknęło to Tymińskiej, płotkarza Artura Nogi i młociarza Szymona Ziółkowskiego. Co z nimi? - Nie ma podstaw, aby finansować zawodników z dziewiątych miejsc mistrzostw świata z budżetu. Tego się nie obejdzie. Tylko spokojnie. W tym roku też mieliśmy takich zawodników, którzy nie dostawali wsparcia od państwa, ale wygospodarowaliśmy dla nich fundusze. Należy wspomnieć chociażby Fajdka. Jeszcze przed wylotem do Moskwy wspomniał pan, że sytuacja finansowa PZLA nie jest najlepsza. Co to znaczy? - Wydaliśmy już wszystkie przeznaczone dla nas pieniądze. Poszły na przygotowania do mistrzostw świata w Moskwie, ale też imprez w młodszych kategoriach wiekowych. Stworzyliśmy i złożyliśmy w ministerstwie dwa projekty. Jeden na ośrodki przygotowań olimpijskich, na razie w trzech miejscowościach - Warszawie, Bydgoszczy i Poznaniu, a drugi dotyczący przygotowań do halowych mistrzostw globu w marcu w Sopocie. Liczę na to, że jak wrócimy do kraju, dowiemy się ile środków dostaniemy.