Jakub Szymański przechodził katorgi przed południem, gdy groziło mu wykluczenie za falstart jeszcze przed biegiem eliminacyjnym. Dostał ostatecznie ostrzeżenie, które już po fakcie zdjęto i... przekazano rywalowi z Grecji, choć nie miało to żadnego znaczenia. Bo tamten odpadł, a Polak awansował do półfinału. Tu już takich niepokojów nie było, wicemistrz Europy ze Stambułu był spokojny, choć też musiał powtarzać start. Tym razem dlatego, że za wcześnie ruszył Chińczyk Shenglong Zhu - Azjata nawet nie próbował protestować. A Polak świetnie ruszył, nie miał szans w starciu z mistrzem nad mistrze Grantem Hollowayem, ale wytrzymał napór Włocha Lorenzo Simonelliego, choć ostatecznie obaj awansowali do finału. Przy czym Polak uzyskał czas 7.46 s - to jego nowy rekord życiowy, zarazem nowy rekord Polski. Poprzedni był o jedną setną gorszy, też autorstwa 21-latka z Sopotu. Wicemistrzostwo świata w zasięgu Polaka. Jego kolega z kadry nie ma wątpliwości, kto wygra O co w tej sytuacji Szymański może powalczyć w finale? Jego kolega z reprezentacji i bliski kolega ze zgrupowań Krzysztof Kiljan nie ma wątpliwości: - Widzę srebro. Holloway jest poza zasięgiem chyba, ale skoro nikt go w hali jeszcze nie pokonał... - zastanawiał się partner życiowy Ewy Swobody. Sam do finału nie awansował, czas 7.66 s był za słaby, choć Polak zbytnio nie narzekał. - Finał był w zasięgu, ale musiałem zaryzykować. Przytrafił się jakiś błąd, to się zdarza. Zostałem troszeczkę na dwóch krokach, uciekł mi Belg, i chyba za bardzo chciałem go gonić, bo się usztywniłem. I tak dalej uważam, że ten czas był niezły. Jeszcze parę lat temu biegałem po 8.50 s, zrobiłem niesamowity progres - ocenił Kiljan. I zaznaczył, że polskie płotki są w bardzo dobrej kondycji. - Kubuś dał radę, cieszę się niesamowicie. Bo i u pań, i u panów jest dobrze. Walka o medale na 60 m przez płotki - już o godz. 22.30.