Jakub Krzewina to utytułowany polski lekkoatleta z Kruszwicy. Jego największym sukcesem jest wspomniany tytuł halowego mistrza świata w Birmingham z 2018 roku, gdzie wraz z: Karolem Zalewskim, Rafałem Omelko i Łukaszem Krawczukiem pobili rekord świata (3.01,77 sek.). Krzewina to także dwukrotny wicemistrz w sztafecie 4x400 metrów ze stadionu (2014 i 2016) i raz z hali (2015). W 2014 roku był czwarty w finale mistrzostw Europy w biegu na 400 m. Jest olimpijczykiem z Rio de Janeiro (2016), gdzie nasza sztafeta zajęła siódme miejsce, oraz z Tokio (2021), gdzie Polacy zajęli piąte miejsce. Jego rekord życiowy wynosi 45,11 sek. To czwarty wynik w historii polskiej lekkoatletyki. Ostre słowa Urbaniaka pod adresem Swobody. Wcześniej zmieszała go z błotem Jakub Krzewina wpadł w kłopoty. "To wszystko dotyka bardzo moją rodzinę, bo mocno zostało naruszone moje dobre imię" W ostatnich miesiącach Krzewina wpadł jednak w kłopoty. Najpierw pojawiła się dyskwalifikacja związana z trzykrotnym naruszeniem przepisów antydopingowych, polegających na "naruszeniu wymagań dotyczących wskazania miejsca pobytu". Potem przyszła rzekoma bójka z Urbaniakiem, a wreszcie przedłużenie dyskwalifikacji w związku z "naruszeniem zasad dyskwalifikacji". - Na razie chcę, żeby cała ta sprawa się zakończyła. Niestety przy tej okazji bardzo ucierpiał mój wizerunek. Na swoje nazwisko pracowałem całą karierę, a tu nagle coś takiego - powiedział Krzewina, który raczej stroni od wywiadów, w rozmowie z Interia Sport. Tomasz Kalemba, Interia Sport: Jest pan jeszcze Jakubem Krzewiną czy już Jakubem K.? Jakub Krzewina: - Zawsze chcę być Jakubem Krzewiną. Z tym Jakubem K., to w ogóle była dziwna sprawa. Nie pamiętam już, który z dziennikarzy opisywał całą sprawę z przełomu roku. Miało to miejsce już wiele tygodni po wszystkim. Ten dziennikarz sam wówczas skrócił sobie moje nazwisko i od tego zaczęło się pisanie Jakub K. i zasłanianie moich oczu paskiem. Co się wydarzyło z 31 grudnia 2022 roku na 1 stycznia 2023 roku? - Nie mogę zdradzać szczegółów. Sebastian Urbaniak, który uważa się za poszkodowanego i ostatnio udziela sporo wywiadów, pokazuje właśnie nimi, jaką jest osobą. Bardzo w tym wszystkim kręci i gubi się we wszystkim. Jeśli chodzi o szczegóły tego, co się wówczas wydarzyło, wypowiem się bardzo chętnie, ale na razie chcę dać działać prokuratorowi. To wszystko rozstrzygnie się w sądzie. Niestety jestem osobą, która jest bardziej oceniana przez to, jak wyglądam. To jak z ocenianiem książki po okładce. Mój wizerunek nie służy mi. Jestem oceniany przez pryzmat tego, że jestem kibolem, którym zawsze byłem i będę. Jestem też łysy i taki już będę do końca życia (śmiech). Jeśli ktoś mnie jednak nie pozna, to nie powinien mnie oceniać tylko po wyglądzie. To jest przykre, gdy ktoś tak robi. Kiedyś to miałem gdzieś, ale teraz to wszystko dotyka bardzo moją rodzinę, bo mocno zostało naruszone moje dobre imię. W artykułach pojawiał się chwytliwy tytuł i moje zdjęcie. I ludzie po tym mnie oceniali. Otrzymał pan w ogóle jakieś zarzuty? - Jeszcze 1 stycznia zarzuty usłyszałem na policji, a potem sprawą zajęła się prokuratura. Teraz czekam na rozstrzygnięcie sprawy przez sąd. Nie chcę wnikać w to wszystko. O szczegółach rzekomego pobicia opowiem, ale wtedy, kiedy to się zakończy. Liczę na to, że finał będzie dla mnie pozytywny. Cała sprawa dotyka pana podwójnie, bo jest pan przecież nie tylko rozpoznawalnym lekkoatletą, ale też żołnierzem Wojska Polskiego? - Przez to całe zamieszanie mam problemy. Zatrzymała się przez nie moja kariera w wojsku. Mój aktualny dowódca nie ocenia jednak sprawy przez to, jak jest ona przekazywana w mediach, tylko czeka po prostu na zakończenie sprawy. Dopóki nie ma prawomocnego wyroku, to jestem niewinną osobą. I mój dowódca myśli tak samo. Daje mi zatem pracować i rozwijać się dalej. Było głośno też o tym, że został pan poddany badaniom na poczytalność. To też pana dotknęło? - I to jak. Najbardziej zabolał mnie i moich bliskich artykuł, w którym dziennikarz Paweł Wiśniewski napisał w tytule: "Jakub Krzewina na celowniku psychiatrów! Już wkrótce pojawi się akt oskarżenia. Wariatkowo, cela czy uniewinnienie?" To było naprawdę obrzydliwe. Tym bardziej że ten artykuł pojawił się ponad trzy miesiące po fakcie. Na rutynowe badania do psychiatry i psychologa zostałem skierowany po tygodniu od zdarzenia. To wszystko polegało na wywiadzie lekarskim. Listy w sprawie postępowania w tej sprawie otrzymuję ja, mój adwokat, prawnik Urbaniaka i sam Urbaniak. Nie wiem zatem, od kogo to wyszło po trzech miesiącach. To był dla mnie szok, że po takim czasie w mediach pojawiła się sprawa związana ze wspomnianym badaniem. Będzie pan walczył o swoje dobre imię? - Na razie chcę, żeby cała ta sprawa się zakończyła. Niestety przy tej okazji bardzo ucierpiał mój wizerunek. Na swoje nazwisko pracowałem całą karierę, a tu nagle coś takiego. Jakby tego było mało, to w ostatnim czasie zrobiłem kurs instruktora lekkoatletycznego w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. Sam się też doszkalałem, bo chciałem zajmować się młodzieżą. Teraz rodzic, wpisując sobie w wyszukiwarce moje nazwisko, w pierwszej kolejności zobaczy informacje o pobiciu, a gdzieś może dalej, że byłem mistrzem świata i rekordzistą świata. W tej sytuacji, dziewięciu na dziesięciu rodziców, nie zdecyduje się posłać do mnie dzieciaka. I rozumiem ich jak najbardziej, bo sam też nie wysłałbym dziecka do osoby, o której przeczytałbym takie historie. Nie ukrywam, że pewnie w przyszłości, jeśli wszystko zakończy się dla mnie pozytywnie, będę na drodze sądowej dochodził swoich praw. Nie może być bowiem tak, że takie artykuły zrujnują komuś przyszłość. Przecież w mediach pojawiały się tytuły, że połamałem nogę reprezentantowi Polski. I to wszystko w formie stwierdzeń i pewników. Jakub Krzewina: zbrzydł mi cały świat sportu Ostatnio nieszczęścia idą u pana w parze. Właśnie otrzymał pan kolejną dyskwalifikację z Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) za "naruszenie zasad dyskwalifikacji". Wcześniejsza wiązała się z kolei z "naruszeniem wymagań dotyczących wskazania miejsca pobytu". - Nie ukrywam, że popełniłem błędy, ale dwie wcześniejsze sprawy wygrałem. POLADA też jednak popełnia karygodne błędy. Niestety ta organizacja z premedytacją szuka osób, które mają ostrzeżenia w związku z niewskazaniem miejsca pobytu w systemie ADAMS. Nie wiem, czy chcą być świętsi od papieża? Jak wyglądała sytuacja z trzecią kontrolą, na której pan się nie stawił, a spowodowała ona dyskwalifikację? - Byłem na zgrupowaniu w Karpaczu. To było świeżo po covidzie, więc zostało ono przedłużone o kilka dni. Miałem być na nim do środy. Najlepsze jest jednak to, że w sobotę albo niedzielę przyjechała do nas POLADA. Zbadano wówczas kilku sportowców. Zawsze wygląda to tak, że kontroler sprawdza listę meldunkową w hotelu i patrzy, do kiedy trwa zgrupowanie. Potem to porównuje z ADAMSEM. Wpisałem w tym systemie, że będę w domu we wtorek, a przyjechałem w środę. To był mój błąd. Pytanie tylko, dlaczego nie mogli mnie skontrolować od razu, kiedy wiedzieli, do kiedy jestem na zgrupowaniu. To jest naprawdę nieludzkie i bardziej przypomina polowanie na sportowców po to, by zgadzały się statystyki. Po tym wszystkim zbrzydł mi cały świat sportu. Czasami po prostu takie sytuacje się zdarzają. Gapiostwo albo niedopatrzenie, czy jak w ostatnim przypadku Natalii Maliszewskiej chwila spóźnienia się. W innych krajach ludzie rzeczywiście z premedytacją unikają kontroli i tym się trzeba zajmować, a nie kilkuminutowym spóźnieniem, a potem w mediach idzie przekaz o dopingu. Poza tym - jak pokazuje ostatnia sytuacja - nie wszyscy sportowcy są traktowani równo. Jak to? - Mój pierwszy panel dyscyplinarny odbywał się w czasie pandemii i był online. Skończył się chyba o godzinie 21.00, a rano już w mediach krążyło, że Jakub Krzewina został zawieszony. Absolutnie nie uderzam tutaj w Natalię Maliszewską, ale w jej przypadku w komunikacie POLADA nie było nazwiska, a "przedstawicielka łyżwiarstwa szybkiego". I ta sprawa już zahaczyła o Lozannę, a zatem trwała już bardzo długo. Jak widać, nie wszyscy są traktowani równo. I nie miałbym problemu z tym, gdyby moja sprawa byłaby już skończona. W momencie, gdy wypłynęło moje nazwisko, ona wciąż jeszcze trwała. Niedawno jednak kara dyskwalifikacji została panu przedłużona o 15 miesięcy. - I to jest dla mnie kuriozum. Mieliśmy - jako kibice Lecha Poznań - zakładać sekcję lekkoatletyczną. Niestety przez moją dyskwalifikację to nie ruszyło. Do uprawiania sportu już nie wrócę, ale chciałem coś zrobić w lekkoatletyce. Początkowo miałem być jednak trenerem przygotowania fizycznego w klubie piątej ligi piłkarskiej, w którym grają moi koledzy z trybun. Ktoś z naszego stowarzyszenia zaczął sprawdzać, czy w sytuacji, gdy jestem zdyskwalifikowany, to mogę pracować w sporcie. I okazało się, że nie. By przyciągnąć sponsorów do drużyny, pojawiłem się na treningu tej ekipy, ale nawet go nie prowadziłem. W mediach społecznościowych pojawiły się jednak moje zdjęcia z tego treningu. I to POLADA wykorzystała, choć nigdy w tym klubie nie byłem zatrudniony. Nie byłem też wpisany w żaden protokół. To wszystko miało miejsce w listopadzie albo grudniu ubiegłego roku. Dziwne, że zajęcie się tą sprawą trwało aż tyle, skoro mogli to zrobić przecież od razu. Do tego dochodzi też sprawa z tym, jak dotarła do mnie informacja o przedłużeniu dyskwalifikacji. A jak? - Nie jestem święty, jeśli chodzi o dotrzymywanie terminów. I przez zaniedbania doigrałem się w końcu i dostałem dyskwalifikację. POLADA też jednak pokazała brak profesjonalizmu. W poprzednich przypadkach wysyłali pisma na adres moich rodziców oraz na różne moje maile. W tej sprawie tak nie było. Nie mieszkam już pod wskazanym adresem. Nie mogli wiedzieć, gdzie mieszkam, bo nie jestem już w systemie ADAMS. Zakładam, że wysłali zatem zawiadomienie na stary adres, pod którym jednak nie mieszkam. Nikt z POLADY ze mną się nie kontaktował. Pisma nie otrzymał też mój pełnomocnik, który do tej pory otrzymywał wszelką korespondencję. Skoro też twierdzą, że jestem trenerem w klubie piłkarskim, to dlaczego ten klub nie został poinformowany o mojej dyskwalifikacji. O sprawie dowiedziałem się z mediów. Znalazłem się w przedziwnej sytuacji, bo nawet nie mogę się odwołać od tej decyzji. Wszystko dlatego, że jej nie otrzymałem. Czy to jest profesjonalne? Bardzo chciałbym się dowiedzieć, o co tak naprawdę chodzi Michałowi Rynkowskiemu, dyrektorowi POLADA. "Widać moja kibolska twarz i mój wizerunek fajnie się sprzedaje" Co dalej z pana trenerską karierą? - Właśnie nie wiem. I chciałbym się tego dowiedzieć. Kiedyś z ciekawości sprawdziłem sobie listę osób zawieszonych przez POLADA. Ich nazwiska wpisałem sobie w wyszukiwarkę i znalazłem, że wiele z nich ogłasza, że pracują jako trenerzy. Wobec żadnej z tych osób nie zostało wszczęte postępowanie. To dziwne. Nigdy nie dążyłem do tego, by być sławnym i nie pojawiałem się w mediach, bo nie potrzebowałem rozgłosu, ale jak widać moja kibolska twarz i mój wizerunek bardzo fajnie się sprzedaje. Jestem daleki od snucia teorii spiskowych, ale strasznie nie podoba mi się ta sytuacja. A co dalej z pracą trenera? Miałem licencję w PZLA, ale teraz nie wiem, co z nią dalej. Dlatego postanowiłem też w mediach społecznościowych przedstawić też tę sprawę z mojego punktu widzenia. Dalej jeździ pan na mecze Lecha Poznań? - Oczywiście. O przedłużonym zawieszeniu przez POLADA dowiedziałem się na sektorze gości w Kownie, gdzie Lech grał w eliminacjach Ligi Konferencji. Rzadko korzystam z mediów społecznościowych, ale akurat wszedłem na Twittera. Przez lata, jak byłem lekkoatletą, to nie miałem czasu, by systematycznie jeździć na mecze Lecha, a teraz staram się być na każdym spotkaniu. Czy to u siebie, czy na wyjeździe. Szkoda tego odpadnięcia z europejskich pucharów, ale za to liczę na to, że w tym sezonie Lech sięgnie po tytuł mistrza Polski. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Co za skok polskiego asa. Teraz ma chrapkę na rekord. "Już nie będzie tych pytań"