Jakub Krzewina opowiada o kulisach procesu przeciwko Sebastianowi Urbaniakowi. Sprinter przedstawia własną perspektywę zajścia, które w Sylwestra 2022 roku zrujnowało jego karierę. W Sylwestra 2022 roku środowisko obiegła wiadomość, jakoby Krzewina miał w Kruszwicy dotkliwie pobić Sebastiana Urbaniaka - innego sprintera, który w tamtą noc zapukał do mieszkania, gdzie akurat znajdował się 35-latek. Zrobił to, gdyż - jak sam przekazał wkrótce mediom - w oknie dostrzegł Ewę Swobodę, w której był zakochany. To on zdenerwował Ewę Swobodę. Mówi o "obsesyjnym uczuciu" do niej Jakub Krzewina został prawomocnie oczyszczony Sprawa miała swój dalszy ciąg w sądzie. W nim Krzewina właśnie został prawomocnie oczyszczony z pierwotnego zarzutu uszkodzenia ciała Urbaniaka. Krzewina to jeden z najszybszych polskich lekkoatletów w historii w biegu na 400 metrów. Można powiedzieć, że jest legendą Królowej Sportu w naszym kraju. Na koncie ma wiele medali. Ten najcenniejszy, to złoto halowych mistrzostw świata. Jego wspaniały finisz w Birmingham w 2018 roku, w którym wyprzedza Amerykanina, a Polacy wygrywają i biją rekord świata, można oglądać bez końca. Krzewina jeszcze w 2021 roku wystąpił w igrzyskach olimpijskich w Tokio. Niestety jego kariera zakończyła się przedwcześnie. - Dopiero teraz mogę opowiedzieć swoją perspektywę - przekazał Krzewina. Do wspólnej rozmowy zaprosił redakcje Interia.pl i TVPSport.pl. - Poświęciłem zdrowie i pieniądze. Ten jedyny raz się wypowiem. Potem ja pozwę Urbaniaka i następnie chcę o tym zapomnieć. *** Zrujnowany wizerunek i upokorzenie. Bójka, której nie było Tomasz Kalemba (Interia Sport) i Michał Chmielewski (TVP Sport): Jak smakuje wolność? Jakub Krzewina: - Doskonale. Choć o tę fizyczną, prawną, w ogóle się nie bałem. Cieszę się z tej, którą dał mi wyrok sądu. To jednak bardziej wolność od problemu, który zburzył mi dotychczasowe życie.Milczenie w sprawie domniemanego uszkodzenia ciała Sebastiana Urbaniaka było... - Zamierzone.Dlaczego? - Tuż po tym, gdy sprawa wypłynęła do mediów, miałem obie opcje złe. Oczywiście, że mnie ręka swędziała, żeby wszystko przedstawić tak, jak to było. Przecież wiecie, pisaliśmy wtedy. Tylko że gdybym zaczął się tłumaczyć, powiedzieliby, że tłumaczą się winni. Milczeniem - mógłby ktoś stwierdzić - niejako potwierdzałem wersję, którą tak chętnie rozpowiadał ten człowiek, ale przynajmniej nie podsycałem atmosfery. Przepraszam, że tak długo to trwało. Teraz mogę już opowiedzieć wszystko, krok po kroku. Bo jest o czym opowiadać: o tym, że Urbaniak był naćpany, o tym, że nakłaniał kolegów do składania fałszywych zeznań, o tym, że wysoko postawieni ludzie w Kruszwicy pom...Czekaj, czekaj. - Od początku?Tak. Po kolei, z twojej perspektywy. - I sądu, bo to tę wersję wydarzeń orzeczono po dochodzeniu jako właściwą.Jest noc sylwestrowa z 2022 na 2023 rok. Jesteś w Kruszwicy, swojej rodzinnej miejscowości. - U kolegi. Bawimy się, jak to w Sylwestra. Zwykły blok, środek nocy i nagle usłyszeliśmy walenie do drzwi. Takie natrętne, namolne wręcz. Poszliśmy we dwóch otworzyć, ja kawałek za kumplem. I nagle ukazuje się jakiś pobudzony Urbaniak. Przysięgam, że na samym początku pomyślałem: o, fajnie, chłopak po fachu przyszedł życzenia złożyć, bo pewnie dowiedział się, że jestem w mieście. Doniesienia medialne o jakimś naszym wcześniejszym konflikcie to bzdura, ja mu nawet trochę pomagałem, kiedy zaczynał biegać. Potem rzecz jasna przestałem, bo o tym, co wyprawiał na zgrupowaniach, aż huczało w środowisku. Odsunąłem się, ale nigdy nie wchodziłem z nim w jakieś spory. No to jak nic przyszedł z życzeniami, pomyślałem. Ale to nie były życzenia. - Zamiast nich na dzień dobry zostałem zwyzywany i usłyszałem, że chowam przed nim Ewę Swobodę. Co ja mu miałem odpowiedzieć? Przekonać go? Wpuścić do środka, żeby sobie do szaf pozaglądał? Abstrakcja jakaś, kiedy wykrzykiwał o Ewie, to używając imienia, na początku nie wiedziałem nawet, o kogo mu chodzi. Dopiero potem skojarzyłem fakty z tym, co słyszałem wcześniej o jego akcjach w stosunku do niej. Zaczęła się krótka wymiana epitetów, ja wyszedłem z mieszkania i zrobiłem krok w jego stronę. On się cofnął i było po wszystkim, bo nie trafił stopą w krawędź schodów. Tyle z rękoczynów, które mi zarzucał. Przeturlał się i chwilę później był na niższym piętrze. Otrzepał, wstał, zaczął wyzywać jeszcze bardziej. Ja stałem nadal przy drzwiach i nie wierzyłem, jaki teatr obserwuję. Wyleciałem za nim w skarpetach, ten zaczął zbiegać i zbierać za sobą kolegów. Stali jak jakaś antyterrorka, rozstawieni co półpiętro na klatce. W ośmiu czy dziewięciu kolejno zawijali się za nim. Nie byłem w stanie go dogonić aż do samego dołu.Ci jego koledzy torowali ci drogę? - A skąd. Nikt z nich niczego do mnie nie miał. Sądzę, że oni też nie rozumieli tej sytuacji, zwłaszcza że kiedy z nimi rozmawiałem, to gościu zaczął nagle leżeć na ziemi. Noga wygięta, chłop wyje, krzyczy, że mu ją złamałem. Ktoś zadzwonił po karetkę, ta przyjechała, ale ja tę scenę oglądałem już z okna. Przyjazd policji też.Kto ją wezwał? - Są dwie wersje, nie znam prawdziwej. Pierwsza: że to sąsiadka zatelefonowała. Druga: że po prostu przejeżdżali i zobaczyli coś ciekawego. Nie będę dywagował, bo istotniejsze jest coś innego. Jestem świadkiem, gdy po przyjeździe służb powiedział, że spadł ze schodów. Nie, że go pobiłem. Że spadł. I to jest w notatce, którą wtedy sporządzono.Jak w kilka godzin ze świadka stałeś się "poszukiwanym kryminalistą"? - To w dużej mierze zasługa jego ojca.O. - Ma zdaje się działkę przez płot z ówczesnym komendantem policji, więc po koleżeńsku poszedł i poprosił o interwencję. Bo takie są uroki małego miasta. To on, ten ojciec, zaczął grozić mi i mojemu koledze. Gdy raz go spotkałem, to przede mną uciekał. Równocześnie pakował temu komendantowi bzdury do głowy. Starał się też przyspieszać temat u wyżej postawionych osób, wiem o tym z różnych źródeł. Stwierdził, że moi koledzy niby trzymali jego syna na moją prośbę, a ja po nim skakałem, żeby połamać mu nogę. Że tak im nawet powiedziałem na tej klatce! Olałem to. Tylko że kilka godzin później dowiedziałem się, że poszukuje mnie już policja. Co więcej, we wszystko wplątała się sąsiadka tego kumpla, która okazała się koleżanką mamy Urbaniaka. Domyślacie się, co mówiła i czyją trzymała stronę, prawda? W każdym razie ja od rana 1 stycznia byłem w Poznaniu. A ci nie byli ani w moim miejscu zameldowania, ani zamieszkania, ani u tego kumpla, ani u moich rodziców, mimo że mama pracowała jeszcze wtedy w opiece społecznej i mieli nawet jej prywatny numer w razie interwencji. Oni jeździli tam, gdzie wskazywał ojciec Urbaniaka. Na przykład u teściów. Potem ponoć obstawiali dom tego kumpla, patrolowali okolicę rowerem po cywilu. Kino. Dopiero później się okazało, że ten nieznany numer - a takich nigdy nie odbieram - to był jakiś dzielnicowy. W końcu patrol dotarł do rodziców i to oni przekazali, żebym oddzwonił. Powiedzieli mamie o mnie tak, jakby jej syn był najgorszym zwyrolem.Nie zdążyłeś wcześniej sam jej opowiedzieć o tym, co było w nocy? - Nie, nie chciałem jej martwić. Poza tym, o czym miałem opowiadać? Że przyszedł naćpany chłop, pokrzyczał, a potem spadł ze schodów? Gdy mama powiedziała mi, co jest grane, oczywiście oddzwoniłem. Kazali stawić się w Kruszwicy na komendzie, więc nazajutrz pojechałem. Już z adwokatem, co okazało się świetnym pomysłem. Policjanci przedstawili mi zarzuty, wpakowali do radiowozu, przewieźli do prokuratury w Inowrocławiu, tam była powtórka. Dostałem dozór policyjny dwa razy w tygodniu, zakaz zbliżania się do Urbaniaka i tyle.Wyjaśnijmy to raz na zawsze. Czy Ewa Swoboda była wtedy w tamtym mieszkaniu? - On już pół roku wcześniej rozpowiadał, że widział mnie z nią rzekomo na działce. I że ją przed nim ukrywam. Potem powtórzył to lokalnym mediom, a te za nim to przedrukowały. Kiedy w końcu chłopak Ewy, Krzysiek Kiljan, potwierdził, że spędzała Sylwestra z nim, to nikomu już nie przyszło do głowy, aby te bzdury z portali pousuwać. Nikt nie kwapił się przepraszać. Napisali tekst, że jestem łysym kibolem, prawicowcem, to pewnie i kryminalistą. Później adwokat Urbaniaka tłumaczył go, że jego słowa do mediów są jednak nieaktualne, bo - uwaga - był na silnych środkach przeciwbólowych. Ja wiem, jakie to były środki. To jest w aktach.Jakie? - Mefedron.On też zarzucał ci publicznie, że byłeś pod wpływem narkotyków. - Nic takiego nie miało miejsca. Dla jasności: ja to wszystko pozbierałem, tekst po tekście, jego każdy wpis po wpisie, nagranie po nagraniu. Gdy będę sądził go o zniesławienie, wszystko powyciągam. To wszystko, co wydarzyło się wokół sprawy, zrujnowało mój wizerunek. A ja pracowałem na niego 16 lat.Media opisywały nawet kwestię badania twojej potencjalnej niepoczytalności. - Była to rutynowa rozmowa z urzędu, która trwała pięć minut i dotyczyła standardowo leków, które od lat brałem na problemy ze snem. Upokorzenie, jakie mi sprawiono tymi rewelacjami, będzie ciągnęło się za mną latami. "Dokąd trafi Krzewina? Do psychiatryka czy celi?"Jak zachowało się w tej sytuacji środowisko lekkoatletyczne? - Zawsze trzymałem się z Konradem Bukowieckim i Marcinem Lewandowskim. Oni byli ze mną w tych trudnych momentach. Byli mi bardzo pomocni i pewnie nadal będą. Spotykałem wiele osób ze świata i jednak wszyscy byli po mojej stronie. Nie spotykałem się raczej z negatywnym odbiorem mojej osoby. Od "Bukosia" i "Lewego" też wiedziałem, jakie są reakcje innych osób na temat mój i Urbaniaka. To rodzina martwiła się najmocniej. Dziękuję im, że ze mną wytrwali, że mnie wspierali.A PZLA? - (cisza) W mieście zdjęto baner z wizerunkiem Krzewiny Półtora roku trwało, zanim oczyszczono cię z zarzutów. - To długo. A mówili, że skoro sprawą wojskowego będzie zajmowała się prokuratura wojskowa, to pójdzie szybciej. Nic takiego, niestety. To był czas wielkiego oczekiwania, zawieszenia, czarnego paska na zdjęciach, skróconego nazwiska do jednej litery. A ja byłem bezbronny, dopóki nie usłyszę potwierdzenia, że jestem niewinny. W końcu się doczekałem.Mocno czułeś się w Kruszwicy naznaczony tymi oskarżeniami? - Mamy i teściowej mi bardzo szkoda, bo one tam mieszkają cały czas. Musiały słyszeć podszepty albo widzieć na przykład, jak tuż po tamtej nocy z drogi przy wjeździe znikał baner z moim wizerunkiem, którym wcześniej urząd miasta się chwalił. Podobno się zabrudził, tak to później tłumaczono. Takich małych tematów było mnóstwo. Ale one do mnie docierały. Dziś nie mam ochoty być gościem tego miasta. Ale jest jeszcze jedna rzecz. Ja wiem, że chciałbym kiedyś zostać trenerem. I mam poczucie, że jeśli nie powalczę o oczyszczenie wizerunku, to potencjalni rodzice dzieci, które miałbym trenować, wejdą do Internetu, wpiszą moje nazwisko i zobaczą: oho, problematyczny. Nie mam pojęcia, jak miałbym oczyścić się z tej plamy. Plamy, która jest nieprawdziwa.Bałeś się, że wyrok będzie inny? - Może trochę. Co zabawne, odbyła się tak naprawdę tylko jedna rozprawa - ta, po której Urbaniak stwierdził, że ją wygrał. A potem zmienił zdanie i wygadywał, że przekupiłem prokuraturę. Czy od tamtego zdarzenia do dnia wyroku mieliście jakiś kontakt? - Nie bezpośrednio. Wypisywał tylko jakieś głupoty na Facebooku, rozsyłał głosówki na Messengerze itd. Ja z nim nigdy nie wszedłem w polemikę, zero kontaktu. Ale jego właśnie to, jak się później zachowywał, ostatecznie pogrążyło. W naszej sprawie zmieniał zeznania kilka razy, do tego nakłaniał kolegów, obecnych wtedy przy bloku, do składania fałszywych zeznań. Na to też mam dowody, ci jego koledzy mi je przesłali. To wszystko będzie jeszcze użyte w sądzie, ja mu nie odpuszczę. Wszystko mam, włącznie z obrzydliwościami, które wysyłał Ewie. Na przykład groźby śmierci. To jest człowiek, który powinien być w zamknięciu, odcięty od świata, bo po prostu stwarza zagrożenie społeczne. Ludziom się może wydaje, że to śmieszne, haha-hihi, bo chłop się nieszczęśliwie zakochał. Ale to w ogóle nie jest śmieszne, to należy leczyć.Rok temu, podczas mistrzostw Polski w Gorzowie Wielkopolskim, Urbaniak ubliżał Ewie w trakcie rozgrzewki. Miała słuszne pretensje, że w ogóle został dopuszczony do tych zawodów, choć wcześniej był zawieszony. Potem była słynna akcja w Toruniu, kiedy został wyprowadzony z obiektu. To pokazuje, że stwarzał zagrożenie. - Polski Związek Lekkiej Atletyki zachował się fatalnie w tej kwestii. Doskonale widzieli, jak zachowywał się Urbaniak. Sam dostałem ze związku informację, że toczy się wobec niego postępowanie. Tymczasem został chwilowo odwieszony, by wystąpić w mistrzostwach w Gorzowie. Gość ma talent, ale chyba nie aż taki, by pozwalać mu na tak wiele, na takie zachowania. Wiele spraw uchodziło mu płazem. Dopiero od ludzi dowiadywałem się, co on wyprawiał we Włocławku albo na zgrupowaniach kadry. Nic z tym nie robiono, a on też czuł się pewniej, skoro nikt nie reagował.Mówiłeś wcześniej, że znałeś go i nawet trochę mu pomagałeś. Kilka lat temu to był zupełnie inny człowiek? - Był inny. To był wesoły chłopak. Tak naprawdę poznałem go, gdy był jeszcze dzieckiem. Nawet na Facebooku wrzucił sobie zdjęcie ze mną z tamtych czasów. To było z 10 lat temu. Zawsze starałem się zachęcić dzieciaków z Kruszwicy do lekkoatletyki. Zawsze byłem dumny ze wszystkich osób, które jeździły na zgrupowania kadry. Tak było też z Sebastianem. Kiedy zaczął jednak pojawiać się na zgrupowaniach, to dochodziły do mnie głosy, że jego zachowanie nie jest do końca normalne. W pewnym momencie coś się mu odkleiło. Na nagraniach, jakie posiadam, dominuje słowo zazdrość. Ciągle podkreślał, że ktoś mu czegoś zazdrości. Zaznaczał też, że inni sportowcy są tak słabi, że muszą mu coś zrobić, by go zatrzymać. Rzekomo też miałem mu zazdrościć wyników, bo byłem najszybszy w mieście na 400 metrów, a teraz to on będzie gwiazdą. Wyglądało tak, jakby wszędzie dookoła widział wrogów.Co dzisiaj czujesz? - Ulgę, że już nie muszę o nim myśleć, słuchać jego głosu. W dodatku podwójną, bo mam też już spokój z POLADA. Jakub Krzewina wygrał sprawę z POLADA Jak to? - To wyszło w absurdalny sposób i dowiodłem, że moje przedłużone znienacka zawieszenie było błędem. Wszystko wynikło stąd, że na przełomie 2022 i 2023 roku miałem zostać trenerem przygotowania motorycznego w drużynie Wiary Lecha. Wtedy drużyna grała na szóstym poziomie rozgrywkowym. Wszyscy piłkarze to są moi koledzy z trybun, grają hobbystycznie. Zdawałem sobie sprawę, że ciąży na mnie wyrok dyskwalifikacji - za dwukrotną niedostępność w terminie przeznaczonym dla kontrolerów plus niepodanie danych pobytowych na kwartał. Ale myślałem, że nie mogę przez to być trenerem w lekkoatletyce albo gdzieś... W każdym razie: nigdzie na wysokim poziomie. Ale szósta liga i drużyna kumpli? Ostatecznie żadnym trenerem nie zostałem, bo pełnomocnik Wiary Lecha sprawdził dokładnie przepisy i mi to odradził. Pojawiłem się jednak na treningu, na którym ogłosiłem, że nie mogę prowadzić zajęć. To było wszystko. Tak czy inaczej, tekst na ten temat ukazał się w "Głosie Wielkopolskim". Z niego wynikało, że będę w sztabie drużyny. Siedem miesięcy później dowiedziałem się z mediów, że moje zawieszenie - po wyroku, który zapadł zaocznie - zostaje przedłużone, bo rzekomo pełnię tę funkcję, a nie powinienem. POLADA nie mogła ustalić, gdzie mieszkam, wysłali zatem zawiadomienie na mój stary adres domowy. Nie zostało ono podjęte, bo tam nie mieszkałem. Wysłali mi zatem informację na e-mail. I to na ten, o którym wiedzieli, że się nim nie posługuje, bo to było w aktach sprawy sprzed trzech lat. Nie zadali sobie żadnego trudu, żeby poinformować kogokolwiek - np. mojego adwokata. Przyjęli założenie, że Krzewina nie przyjął zawiadomienia, więc damy mu maksymalną, 15-miesięczną karę. Pierwsza sprawa z POLADA była zatem o to, że popełnili błędy w poinformowaniu mnie o sprawie. Poszli po linii najmniejszego oporu. Mieli wiele opcji, by ustalić miejsce mojego pobytu. W końcu okazało się, że popełnili błąd. Taki zapadł wyrok. Potem była druga sprawa - o to, czy byłem trenerem, czy nie. Wszystko skupiało się wokół jednego artykułu w "Głosie". Poza nim POLADA nie miała żadnego dowodu, a sam artykuł też nim nie był. Przecież od stycznia do sierpnia nie ma żadnej wzmianki - gdziekolwiek - o tym, że jestem trenerem. Nawet w żadnym protokole meczowym. W czasie panelu dyscyplinarnego pani przewodnicząca miała do mnie pretensje o to, że nie sprostowałem informacji dziennikarzy. Tyle że ja miałem co innego na głowie, bo moim priorytetem w tamtym czasie było bronienie się przed zarzutami o złamanie nogi innej osobie, a nie tym, co piszą dziennikarze. Myślałem, że sprawa jest prosta i szybko się zakończy, a wyszła z tego farsa. Było kilka rozpraw, a na świadka powoływany był fotoreporter, który robił zdjęcia na tym treningu. Odpowiadał na pytania, gdzie stałem na tym treningu i co robiłem, a także o to, w co byłem ubrany. Co najlepsze, miałem strój kibicowski z trybun, który nie jest dostępny dla ogółu. Zaczęto doszukiwać się tego, że tam jest herb Lecha. POLADA twierdziła, że to były ubrania klubu. Musiałem udowadniać, że jednak byłem ubrany w co innego. POLADA po raz kolejny ośmieszyła się w mojej sprawie.Za pierwszym razem wygrałeś sprawę w POLADA w Polsce, ale przegrałeś w Lozannie. - Popełniłem wówczas dwa błędy. Nie podałem miejsca przebywania, a była kontrola. Dwa błędy można jednak popełnić. W Polsce wygrałem dlatego, bo POLADA wtedy także popełniła błędy proceduralne. Otrzymałem od nich pismo - po drugim przewinieniu - że to jest moja pierwsza żółta kartka. Dla mnie to było wiążące, był to oficjalny dokument. To pozwoliło mi wygrać z nimi sprawę. Po pół roku przegrałem jednak w CAS w Lozannie. I co? Kara była mi policzona dopiero od wyroku w tym trybunale. Tak skończyła się de facto moja kariera sportowa. A szkoda, bo w innych okolicznościach teraz szykowałbym formę na igrzyska w Paryżu.Co teraz? Będziesz tym trenerem? - Będę. Nie wiem jeszcze, jakim i kiedy, ale ten zarys planu jest już w mojej głowie.Sądzisz, że uda ci się w pełni oczyścić dobre imię? - Gdy mnie pomawiano, tekstów na mój temat pojawiło się całe mnóstwo. Teraz jakoś nikt nie kwapi się, żeby przeprosić albo coś sprostować. Domyślam się, że stare teksty też nie zostaną usunięte. Bo po co, prawda? I to najbardziej w tym wszystkim boli. Do niektórych dziennikarzy pisaliśmy o zmiany tytułów w czasie, gdy trwała sprawa, bo niektóre były mocno naciągane i sugerowały zupełnie co innego, niż było w rzeczywistości. Jeden pisał o tym, że mogę wylądować w psychiatryku, a na początku stycznia 2023 roku pisał też, że się ukrywam i że jestem poszukiwany przez żandarmerię wojskową. To strasznie zabolało moją mamę. Była chyba godzina 22, kiedy do niego zadzwoniłem. Chyba tylko raz w życiu tak zrobiłem. Właśnie w tej sytuacji. Nie zmienił jednak treści tego artykułu, tylko napisał kolejny. A odszkodowanie? Pewnie będziemy sądzić się z Urbaniakiem, bo na to zasłużył. Na media nie mam siły. Chcę mieć święty spokój. Ta rozmowa z wami jest pierwszą i ostatnią, jaką przeprowadzam w tej sprawie. To jest mój epilog. Zabrano mi niesprawiedliwie dwa lata spokojnego życia i teraz zamierzam je nadrobić. Rozmawiali - Tomasz Kalemba, Interia Sport i Michał Chmielewski, TVP Sport