- Spodziewałem się, że chłopaki mogą powalczyć o złoto. Wierzyłem w to. Może nie powiedziałbym przed biegiem, że są w stanie wykręcić aż tak dobry rezultat, bo to przecież historyczny wyczyn - przyznał w rozmowie Czubak, który był członkiem złotej sztafety z mistrzostw świata w Sewilli w 1999 roku. Dodał, że już na mistrzostwach Polski było widać, że jest to mocna sztafeta, bo przecież zdobywający srebrne medale w konkurencji 4x400 m podczas HMŚ w Maebashi (1999) Piotr Haczek, Jacek Bocian, Piotr Rysiukiewicz, Robert Maćkowiak biegali w granicach 46,50, a teraz nasi reprezentanci w trakcie krajowego czempionatu po 46 z niewielkim okładem. - Była tylko kwestia stworzenia drużyny, zrobienia atmosfery i dobrania taktyki. Widać, że zrobili w 100 procentach wszystko, co tylko mogli. Wiadomo było, że Karol Zalewski jest najszybszy i musiał polecieć bardzo mocno pierwsze 200 metrów. Na drugiej i trzeciej zmianie Rafał Omelko i Łukasz Krawczuk zrobili swoje. Kuba Krzewina zachował się jak stary lis. Wytrzymał 350 m, przewiózł się za Amerykaninem i zaatakował wtedy, kiedy trzeba. Nie szarpał, jak to robili ci, którzy ścigali się o trzecie i czwarte miejsce. Na nich ciążyła większa presja. My zrobiliśmy swoje - ocenił Czubak. Mieszkający obecnie w Słupsku Czubak w swojej karierze był także brązowym medalistą mistrzostw świata w Atenach w sztafecie 4x400 m oraz w tej samej konkurencji zdobył srebrny krążek mistrzostw Europy w Budapeszcie (1998). - Ta czwórka miała jeden cel, a nie tylko przekonanie, że każdy musi pobiec swoje. To jest bardzo ważne. Wcześniej też mieliśmy parę razy mocną ekipę w ostatnich latach, ale czegoś brakowało. Teraz widać, że drużyna była świetnie przygotowana mentalnie do walki. Taktycznie trener Lisowski także wykonał doskonałą robotę. Były dwie decydujące zmiany - pierwsza i ostatnia. Na pozostałych chłopaki zrobili swoje - pobiegli bardzo szybko - podkreślił Czubak. Były czterystumetrowiec chciałby, żeby sztafeta w tym składzie dawała radość polskim kibicom przez kolejne lata. - Oni nie są bardzo młodzi, ale my również nie byliśmy, gdy osiągaliśmy największe sukcesy. Nie zaczęliśmy zdobywać medali jako małolaci. Oni też mają jeszcze czas, żeby poszaleć. Posmakowali, jak to jest wygrywać i mam nadzieję, że będą walczyć, żeby nie spaść niżej - powiedział rekordzista kraju. Jego zdaniem nie da się porównać emocji na bieżni do tych przed telewizorem. Gdy startował musiał być maksymalnie skoncentrowany. - Dzisiaj razem z żoną dopingowaliśmy głośno, krzyczeliśmy przed telewizorem. Nie wierzyliśmy w to, co się dzieje - przyznał. Obecnie Czubak nadal angażuje się w popularyzację sportu, organizuje zawody w Słupsku, a także włącza się w program "Lekkoatletyka dla każdego". - Myśmy się wzajemnie nakręcali z Robertem Maćkowiakiem. Chcieliśmy złamać 45 sekund i to się udało. Chłopaki teraz mają swój czas i mogą się ze sobą ścigać i motywować do jeszcze cięższej pracy - wskazał Czubak, który od zakończenia kariery 14 lat temu pracuje w Państwowej Straży Pożarnej. Polska sztafeta 4x400 m mężczyzn odniosła w Birmingham niespodziewany sukces, zdobywając nie tylko złoty medal mistrzostw świata, ale wynikiem 3.01,77 ustanowiła halowy rekord globu. Na drugiej pozycji finiszowali Amerykanie - 3.01,97, a na trzeciej Belgowie - 3.02,51, mający w zespole trzech braci Borlee. Biało-czerwoni biegli w składzie: Zalewski (AZS UWM Olsztyn), Omelko (AZS AWF Wrocław), Krawczuk i Krzewina (obaj WKS Śląsk Wrocław).