Święty-Ersetic w ten sposób nawiązała do tego wszystkiego, co działo się za jej plecami. Rywalki stoczyły prawdziwą walkę wręcz, która zawsze grozi upadkiem oraz niesie ryzyko dyskwalifikacji. Justyna Święty-Ersetic i jej "pierwszy raz". Opłaciło się! Tym bardziej taktyka, obrana przez złotą i srebrną medalistkę olimpijską z Tokio, aby wysforować się na prowadzenie, pozwoliła jej uniknąć ryzyka. - Troszeczkę mocniej pobiegłam przynajmniej tę pierwszą część dystansu, bo zawsze to ja byłam tą sierotką Marysią, która szukała swojego miejsca już w eliminacjach. A to kosztuje dużo więcej energii i sił, więc fajnie, że dostałam szósty tor i mogłam przed samym wejściem w wiraż zamknąć rywalki. A później faktycznie widziałam na telebimie, co działo się za mną - komentowała raciborzanka. Święty-Ersetic zdaje sobie sprawę, że w kolejnych biegach może się tak zdarzyć - patrząc na specyfikę biegania w hali - że to ona niestety zostanie "zamknięta". - Dlatego chyba z czasem coraz bardziej wolę stadion, bo tam mi nikt nie przeszkadza. Tam mogę zacząć swobodniej i luźniej, a później z końcówki "odpalić". Natomiast tutaj trzeba nauczyć się szybko biegać od początku i, jak widać, coraz lepiej mi to wychodzi. Mam nadzieję, że na tych mistrzostwach jeszcze to pokażę - zapowiedziała. Podopieczna trenera Aleksandra Matusińskiego dodała, że mocno we znaki dają się warunki w hali. A konkretnie duchota, pomimo faktu, że Stark Arena jest naprawdę dużym obiektem. - Nawet wczoraj mówiłam Natalce Kaczmarek na treningu, że jeśli dzisiaj w hali będzie taka temperatura, to życzę nam powodzenia. Bo przebiec 400 metrów, a później nie mieć dostępu do tlenu i świeżego powietrza, to po prostu coś strasznego. Do tego dochodzą jeszcze maseczki, choć pilnowane są różnie, w zależności od wolontariusza - przyznała Święty-Ersetic. Artur Gac z Belgradu