Rok temu na tym samym stadionie w Eugene Norbert Kobielski przeżył dramat. W trakcie pierwszego skoku w eliminacjach podczas mistrzostw świata, na wysokości 2.17 m, poczuła trzask w stopie, a chwilę później - jak but czymś się wypełnia. Wiedział już, że stało się coś złego. I miał rację, złamał kość śródstopia, a przecież chwilę wcześniej zajął drugie miejsce w mityngu Diamentowej Ligi w Rzymie, był bliski tego, by po raz pierwszy w karierze pokonać 2.30 m. - To koniec tego wspaniałego sezonu, najpiękniejszego w moim życiu - mówił chwilę później. Wrócił do skakania dopiero w tym roku. Dziesiąte miejsce w finale mistrzostw świata nie było może czymś wyjątkowym, ale Polak w eliminacjach skoczył już 2.28 m - wyrównał więc swoją życiówkę ze stadionu. Tę w hali miał o centymetr lepszą, próbował pokonać poprzeczkę zawieszoną na tej wysokości w finale, ale nie dał rady. Norbert Kobielski dostał się do rywalizacji w Eugene w ostatniej chwili. Pomogli... rywale Teraz zaś, na koniec sezonu, przyleciał do Oregonu by zmierzyć się z koszmarami sprzed ponad 13 miesięcy. I wygrał tę wojnę w głowie - pobił rekord życiowy, zajął drugie miejsce w wielkim finale Diamentowej Ligi. A co ważniejsze, wywalczył minimum olimpijskie i może już spokojnie szykować się do walki w Paryżu na przełomie lipca i sierpnia. Kto wie, może nawet o historyczny dla siebie sukces. Polaka teoretycznie w Eugene nie powinno być - w rankingu Diamentowej Ligi był dziesiąty, o diamenty powinno walczyć ośmiu najlepszych w całym sezonie. Niektórzy lekkoatleci, jak choćby mistrz świata Gianmarco Tamberi czy znakomity Katarczyk Mutazz Isa Barszim zrezygnowali jednak, dla nich to już za późno. Kobielski został więc zaproszony i swoją szansę wykorzystał. Zaczął spokojnie, 2.15 i 2.20 m pokonał w pierwszych próbach. Zrzutkę zaliczył już na 2.25 m, ale się poprawił. Wtedy zaczęły się schody, bo kolejną wysokością było już 2.29 m. W pierwszej próbie poprzeczka spadła, w drugiej - została na stojakach. Kobielski wyrównał więc rekord życiowy, ale na tym nie poprzestał. W tym momencie był bowiem czwarty, ale gdy za pierwszym razem skoczył 2.33 m, bijąc rekord życiowy, sam był w szoku. Lekko musnął poprzeczkę łydkami, ale nie spadła. To samo uczynił po nim w pierwszej próbie Koreańczyk Woo Sang-hyeok, zeszłoroczny wicemistrz świata z Eugene i złoty w halowym czempionacie w Belgradzie. Dołączył jeszcze Amerykanin JuVaughn Harrison, aktualny srebrny medalista, który złoto w Budapeszcie przegrał z Tamberim na wysokości 2.36 m, choć obaj ją zaliczyli. Rywalizacja przeniosła się na 2.35 m - tę, w trzeciej próbie, pokonał tylko Koreańczyk, wyrównując swój rekord kraju. Kobielski nie dał rady, zajął drugie miejsce, co jest ogromnym sukcesem. Wyżej od niego w historii lekkoatletyki skoczyło tylko pięciu Polaków, rekordzistą jest oczywiście Artur Partyka (2.38 m).