PAP: Majewski mówi, że jest gotowy do walki o brąz. Rzeczywiście taki kolor medalu was zadowoli? Henryk Olszewski: - Oby chociażby taki był. Nie wierzy pan w swojego zawodnika? - Nie chodzi o to. Pozostaję optymistą. Nam brakuje jeszcze w porównaniu do zeszłego roku ok. 60 treningów. Dwie operacje łokcia całkowicie pokrzyżowały plany. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Oczywiście zabieg był dawno, ale robota treningowa nie została wykonana w pełnym zakresie. Do tej pory Tomek startował z dwóch treningów dziennie. Dlatego uważam, że to nie jest w pełni odzwierciedlenie jego formy i możliwości. Ale nie widzę, żeby kula jakoś znacznie dalej teraz lądowała. To na ile Majewski jest przygotowany? - 21 metrów; maksymalnie 21,20, a to moim zdaniem będzie za mało na medal. Oczywiście wszystko jest uzależnione od konkurencji. Rywale muszą również mniej pchać. Tomek więcej po prostu nie da rady, bo nie ma z czego. Ale tej konkurencji w tym roku też wielkiej nie ma. Wydaje się, że poza zasięgiem są jedynie Amerykanie Resse Hoffa oraz Ryan Whiting. David Storl też nie jest w najwyższej formie, zaś Andrija Michniewicza nie ma z powodu dopingu. - Zgadza się, dlatego przy dużym szczęściu brąz może wpaść. Nie zapominajmy jednak jeszcze o Kanadyjczyku Dylanie Armstrongu. Brak medalu będzie oceniany jako porażka? - Jaka porażka? Żadna! A to dlatego, że wiemy jak wyglądały przygotowania, jakie były problemy zdrowotne i co stanęło na drodze. Sukcesem będzie nawet piąte miejsce. Szczerze mówiąc, to ja chciałem nawet odpuścić całkowicie ten sezon. Nie tylko ze względu na kontuzję, ale i ciągle narastające zmęczenie. Uzbierało się tego przez wiele lat. Startuje jeszcze Jakub Szyszkowski. Jak pan ocenia jego możliwości? - To bardzo ciekawy chłopak, uważam, że może być następcą Tomka, ale musi jeszcze trochę z głową poćwiczyć. Zrobiliśmy z niego w Polsce mistrza, a zauważmy, że on zdobył na razie tylko młodzieżowe mistrzostwo Europy. Nie zachłystujmy się zatem. Na pewno jednak może osiągać lepsze wyniki, ale moim zdaniem jeszcze trzeba poczekać. Niech popracuje sobie w spokoju. Czy to wykorzysta, będzie w dużej mierze od niego zależało. Można w Moskwie liczyć na jego finał? - To na pewno byłaby miła niespodzianka. Jaki wynik da awans do finału? - Myślę, że 20,20 m. Dlatego trudno wymagać, żebym w niego aż tak wierzył. Był na młodzieżowych mistrzostwach Europy i tam rekordu nie pobił. Drugi zawodnik, który wywalczył srebrny medal, poprawił życiówkę o ponad pół metra i to trzeba będzie w Moskwie uczynić. Fizycznie jest na to przygotowany, natomiast ma jeszcze braki techniczne. Które konkursy wspomina pan jako te najbardziej emocjonalne? - Olimpijskie. Mazurek Dąbrowskiego na igrzyskach ma swoją wartość. Nie do porównania z czymkolwiek. Ma pan czasami ochotę nakrzyczeć na Tomka? Denerwuje się pan na niego w trakcie konkursów? - Nie, tego nie można zrobić. Przecież zawodnik nic z tego nie zrozumie, jak ja będę krzyczał, bo się robię czerwony. To nie na tym polega. Cała sztuka w moim zawodzie jest taka, że trener powinien być hazardzistą, umieć ukryć emocje przed zawodnikiem. Jeżeli jego podopieczny tego nie widzi, to wtedy trener może się wyładować, ale w trakcie ważnej imprezy; zawodnik nie powinien wiedzieć, że trener ma pełno w spodniach. Miał pan tak kiedyś? - Zawsze. Bardzo wszystko przeżywam, ale Tomek tego nie widzi. Eliminacje pchnięcia kulą odbędą się w czwartek o godz. 8.20 czasu warszawskiego. W Moskwie rozmawiała Marta Pietrewicz