Lisek został w Birmingham, po raz drugi w karierze, brązowym medalistą halowych mistrzostw świata. Wygrał Francuz Renaud Lavillenie przed Amerykaninem Samem Kendricksem. Mieszkający i trenujący w Szczecinie tyczkarz skoczył 5,85 w pierwszej próbie, co zapewniło mu trzecie miejsce na podium. Wcześniej zaliczył zrzutki na 5,60 i 5,80. - To oczywiście psuje bardzo mocno i trzyma w napięciu. Naprawdę chciałem, żeby zagrano Mazurka Dąbrowskiego, ale się nie udało. W mistrzostwach świata byłoby to coś wspaniałego. Mam nadzieję, że to jeszcze przede mną - skomentował wicemistrz świata ze stadionu. Gdy poprzeczka zawędrowała na 5,85, Lisek zagrał va banque. Po pierwszej nieudanej próbie na 5,80 postanowił dwa kolejne podejścia przenieść właśnie na 5,85. - Nie zastanawiałem się nad wysokościami. Stałem na rozbiegu, byłem na 99 procent przekonany, że skoczę 5,85, jeśli zrobię wszystko to, co miałem zrobić. Nawet z 5,90 też miałem takie uczucie i te próby naprawdę były dobre. Mogło być wyżej, ale taki jest sport. Nie zawsze jest po naszej myśli. Konkurs był długi, rozwlekał się w czasie - mówił. Przed zawodami w Birmingham poziom skoku o tyczce mężczyzn był na najlepszym w historii poziomie. Wydawało się, że na medal będzie trzeba uzyskać przynajmniej wynik 5,90. - To są zawsze MŚ, a to, że ktoś skacze wyżej wcześniej, to o niczym nie świadczy i to jest nowy konkurs, nowe rozdanie. Gdybym miał go rozegrać jeszcze raz, to nie zmieniłbym niczego. Nie popełniłem nigdzie błędu, ale teraz będę chciał udowodnić w sezonie letnim, że stać mnie na naprawdę wysokie skakanie - zapowiedział. To czwarty brązowy medal międzynarodowej imprezy wywalczony przez Liska. - Przyległo do mnie "brązowy chłopak" i staram się to zmienić, ale ciężko wygrać z takimi zawodnikami, bo to gwiazdy wysokiego formatu - ocenił. Polacy w Birmingham wywalczyli pięć medali. Impreza zakończyła się w niedzielę.