To był pana bardzo równy konkurs, a do tego wygrany rzutem powyżej 80 metrów. To dobrze wróży przed imprezami sezonu, czyli mistrzostwami świata i mistrzostwami Europy? Wojciech Nowicki: Nie jest źle. Ważne, że rzucam bardzo stabilnie. W Bydgoszczy było pięć rzutów powyżej 79 metrów. Głowa chciałaby już rzucać więcej, ale fizycznie jeszcze nie daję rady. Zaczęliśmy już ostatnie przygotowania do lipcowych mistrzostw świata, by w Oregonie osiągnąć szczyt formy. Rzucałem w Bydgoszczy właściwe z marszu i cieszę się, że jestem w tym powtarzalny. Są jeszcze detale, które muszę dopracować, bo czuję, że jestem wolniejszy na nogach podczas kręcenia w kole. W niedzielę start w Chorzowie, jeśli podtrzymam to, co tu pokazałem, to będzie super. Zwycięstwo wydawało się niezagrożone dopóki Paweł Fajdek nie rzucił tylko dziewięć centymetrów bliżej. To robi na panu wrażenie? - Oczywiście, że tak. Paweł jest w stanie też rzucać daleko i mam nadzieję, że obaj będziemy w formie na mistrzostwa świata. Tak jak rok temu mówiłem, że marzę, byśmy z igrzysk olimpijskich przywieźli dwa medale i to się udało, tak samo mam na to nadzieję teraz. Chciałbym znów stanąć z Pawłem na podium, a w jakiej konfiguracji, to już trochę mnie ważne. Byśmy kolejny raz udowodnili, że jesteśmy najlepsi na świecie. Skupiam się przede wszystkim na sobie, na wykonaniu pracy, którą zadaje mi trenerka. Czy wygram mityng, czy będę trzeci, to na razie jest mniej istotne. Najważniejsze teraz jest to, jak trening techniki, przekłada się na uzyskiwane odległości. Z trójki medalistów olimpijskich tylko Eivind Henriksen w Bydgoszczy nieco zawiódł. - Nie wiem, na jakim on jest etapie treningów. Z drugiej strony prawie 78 metrów, to nie jest aż taki zły wynik. Widać, że nie jest w optymalnej formie, ale może po prostu szykuje się wyłącznie na mistrzostwa świata i tam pokaże się z najlepszej strony. W rozmowie z Igą Baumgart wspomniał pan, że plany trochę pokrzyżowała choroba. Mocno się odbiła? - Przygotowań nie zmąciło, ale miało wpływ na uzyskiwane odległości. Na zawodach w Nairobi rzuciłem najdalej jak na razie w tym sezonie [81,43 m - przyp. red.], by tydzień później, choć trochę wstyd mi się przyznać, w Suwałkach nie przekroczyłem 73 metrów. Po powrocie z Kenii dopadła mnie gorączka i trzymała przez pięć dni. To zrobiła trochę spustoszenie w organizmie, spadła mi waga o 6 kilogramów i teraz muszę przytyć. Nie jest jednak źle i nie szukam problemów, tam gdzie ich nie ma. Mam tylko nadzieję, że więcej taka choroba się nie zdarzy. Zostaje miesiąc do mistrzostw świata, więc jeszcze czas, by być gotowym do dalszego rzucania. To w jakiej wadze czuje się najlepiej mistrz olimpijski? - Kiedy ważę 132-133 kg. Teraz nie mam jeszcze 131 kg, ale pracuję nad tym, by przytyć. Nie napycham się i nie robię tego na hurra, tylko stopniowo, by organizm nie zwariował. W Stanach Zjednoczonych możecie spodziewać się, że będzie zaciekła rywalizacja właśnie z Amerykanami, którzy u siebie zawsze czują się mocni? - Dlatego zrobimy wszystko, by być w optymalnej formie i z nimi rywalizować. Mam nadzieję, że to co wypracuję jeszcze przez ten miesiąc, pozwoli mi daleko rzucać. Po to tam lecę. A jak będzie dalekie rzucanie, to może wtedy będzie medal.